6. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

212 33 126
                                    

Media: Alan Walker - Ignite (slow version)

Milo po raz kolejny w ciągu tej nie bardzo długiej rozmowy zaniemówił. Czuł z jednej strony radość. Szczerą, naiwną i czystą, jakby coś poderwało się w jego wnętrzu, coś co tłamszone było przez tak długi czas. Coś, czemu nagle zniszczono kajdany i co mogło nareszcie poderwać się do lotu. Jednak z drugiej...

– Beatrice – wyszeptały jego usta, które złaknione były tego, co zostało przerwane.

Maurice patrzył na Miłosza z ogromną powagą i zdeterminowaniem. W tym momencie oddałby wszystko za możliwość z bycia z nim. Mógłby być pozbawiony wszelkich tytułów, mógłby zamieszkać w wiosce i wieść życie ciężko pracującego chłopa. Oczywiście chwilę by zajęło zanim nauczyłby się takiej pracy, kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jego gładkie dłonie kiedykolwiek trzymały kosę lub co gorsza pług. Dla tego mężczyzny byłby na to gotów. Z nim by sobie poradził, w końcu Milo był wprawiony w wykopkach na polu. Tutaj jednak nie chodziło o degradacje, ani nawet o skandal. Tutaj chodziło o przyszłość Artemii, a w tym i wielu ludzi, również – a może właśnie przede wszystkim – tych niższych klas. Jeśli on odejdzie, albo zostanie zepchnięty z tronu, jego miejsce zajmie Filip. To zaś nigdy nie mogło się wydarzyć.

– Jedyne co wobec niej czuję to obrzydzenie – odparł równie cicho.

Miłosz prychnął i odwrócił się w stronę jeziora, unosząc dłonie nad głowę, by zaraz wpleść palce we włosy.

– To nie zmienia faktu, że ciągle ma zostać twoją żoną. Cholera, Riz, po co to jeszcze bardziej utrudniasz...

Czuł jak się zbliżył, jak stanął za nim tak bardzo blisko, tak blisko, że Milo zdawał się czuć jego ciepły oddech przy uchu.

– Wolałbyś, bym nie zdradzał ci własnych uczuć? Oczekuję od ciebie szczerości i tę chcę ci ofiarować.

– Tylko co to zmieni?!

Miłosz odwrócił się tak gwałtownie, że niemal się z nim zderzył. Zachwiał się przy tym nieco, a silne dłonie króla podtrzymały go przed upadkiem.

– Wiele. – Padła krótka odpowiedź. – Nie dojdzie do ślubu. Nie sprowadzę cię do roli mego kochanka, masz na to me słowo.

Tonął. Tak bardzo tonął w tych brązowych oczach, w każdym poważnym tonie jego głosu. Tonął tak bardzo, że chciał przestać się szamotać i pozwolić sobie, by porwał go nurt.

– Jak? – Stanął stabilnie na nogach, jednak nie odsunął się. Czuł pewien rodzaj pociechy nawet w tym dotyku, jakby ciepło jego dłoni rozlewało się po całej jego skórze, wnikając przez nią głębiej, do serca, do duszy. – Jak chcesz wykręcić się od ślubu? Nawet nie odwołałeś zaręczyn, tylko je przesunąłeś. Sam mówiłeś, że to małżeństwo jest przypieczętowaniem sojuszu, że jest ważne.

Na to król nie miał odpowiedzi. Nie miał nawet zalążka planu. Dał sobie jedynie czas, by coś wymyślić, jednak mimo szczerych chęci nie był w stanie pozbyć się cienia strachu, że jednak mu się nie uda.

Miłosz widząc, że Maurice milczy pokręcił głową, chcąc się odsunąć. Jednak ten mu na to nie pozwolił.

– To nie ma sensu – jęknął chłopak.

Dotyk króla nabrał na sile, a zaraz potem poluzował się, jakby zdał sobie sprawę, że może zadawać mu ból.

– Moje łoże gościło wielu kochanków, wiele niewiast. Wielokrotnie nie było potrzebne nawet ono. – Milo aż zapowietrzył się tą szczerością. Król jednak kontynuował. – Ciebie jednak nie chcę mieć na chwilę. Pragnę być u twego boku i byś ty na zawsze był u mego.

Równolegli II: Niech żyje król.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz