3. Nauka polityki wewnętrznej.

228 36 127
                                    

Media: Sarah Connor - From Sarah with love


     Beatrice była wściekła i nie uszło to uwadze króla. Uśmiechała się dobrotliwie i kiwała głową, roniąc nawet jedną czy dwie fałszywe łzy, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby tylko mogła, rzuciłaby mu w twarz kilka ciekawych prawd własnych. A wszystko po tym, gdy oficjalnie, przy wszystkich zebranych, oznajmił, że z powodu nagłej śmierci byłego władcy i nawału spraw, które dotknęły Artemię po zarazie zmuszony jest „z wielkim żalem", przesunąć uroczystość królewskich zrękowin na koniec października.

     Początkowo planował bardziej odłożyć to w czasie, jednak miał świadomość, że to poniesie za sobą zaniepokojenie Maksyma. W tym momencie zaś, na samym początku swego panowania, Maurice nie czuł się jeszcze gotowy, by zacząć wymykać się spod buta Lazarii. Musiał najpierw doprowadzić do porządku własnych urzędników, potem spojrzy śmielej na władcę sąsiedniego królestwa.

     Miał zatem półtora miesiąca. Sześć długich tygodni, podczas których miał nadzieję znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. W przeciwnym razie zostanie podpisany pakt, a ten mogła zerwać jedynie zdrada. Nie sądził przy tym, by Beatrice była na tyle głupia, by mieć w pod jego nosem kochanka. Sama miała świadomość o co idzie ta gra i wiedział, że jest zdeterminowana, by to coś otrzymać.

     Wyszedł przed końcem przyjęcia, kierując się od razu do swojego gabinetu. Posłał też po Milo. Musiał wiele mu przekazać w związku z Artemią. Stanowisko na jakim go postawił nie miało być tylko dla oczu innych. Maurice naprawdę chciał poznawać jego zdanie we wszelkich sprawach.

     Otworzył ciężkie drzwi i zasiadł za biurkiem. Wstał jednak od razu i przysiadł na jego skraju. Otarł dłonie o czarne spodnie i zdał sobie sprawę, że się denerwował. Choć może to złe słowo. Czuł osobliwe drżenie wewnątrz ciała na myśl o tym, że on zaraz tutaj przyjdzie i zostaną sami. Samo spotkanie z nim zdawało się rodzić w nim swojego rodzaju trzepotanie niby skrzydeł.

     Do środka wszedł jeden ze strażników, anonsując Milo. Skinął głową, a zaraz potem do gabinetu wszedł powód tego wszystkiego, co się z nim ostatnio działo.

     – Serio, musiałeś mnie wezwać przez innych? ­– zapytał, wyraźnie rozbawiony. A przynajmniej takie chciał sprawiać wrażenie.

     Król wzruszył ramionami.

     – Witaj na dworze, lordzie Weis – odparł z dozą teatralności.

     Miłosz wywrócił oczami i podszedł do krzesła, na którym wygodnie się rozsiadł. Chrząknął zaraz, gdy jedno z kolan siedzącego blisko króla trąciło jego kolano.

     – Coś się stało? – zapytał chyba tylko po to, by w ogóle się odezwać.

     Maurice wstał i cofnął się do ściany, o którą się oparł.

     – Stałeś się mym doradcą. Pora byś dowiedział się czegoś o tym królestwie.

     – Mam robić notatki?

     Król zmarszczył na krótką chwilę czoło, a zaraz potem kiwnął z głową z uznaniem. Podszedł do biurka i wyciągnął z niego pióro i kilka arkuszy papieru. Podsunął mu je pod nos wraz z kałamarzem. Milo rozchylił lekko usta, wpatrzony w pawie pióro. Zauroczyło go swoją elegancją i kruchością. Oczywiście nie zmieniało to faktu, że nie potrafił pisać nawet tym normalnym dla XXI w.

     – Śliczne jest.

     Maurice uśmiechnął się lekko i przesunął palcem po kolorowych promieniach, w których dominował kolor zielony.

Równolegli II: Niech żyje król.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz