9. Zmiana scenerii.

122 24 40
                                    


         Obudziły go źdźbła trawy, smyrające go po nosie. Zmarszczył się i nie otwierając oczu, otarł twarz. Nasunął na siebie pościel, która nagle stała się jakby miększa i... czyżby faktura się zmieniła?

        – Skoro już się wiercisz, to możesz wstać. Niby jest ciepło, ale nie ukrywam, że zaczyna mi się nudzić.

        Miłosz w jednej chwili otworzył oczy i poderwał się do siadu. Rozejrzał się dookoła, wciąż lekko zamroczony krótkim snem i przenosinami. Znajdował się na łące, nad stawem w Gałoszynie, Obok niego leżał duży brązowy koc, który wciąż przykrywał mu nogi, a tuż przy nim siedziała Chita, która szeroko się uśmiechała.

         – Chi – szepnął niemal z czułością i rzucił się przyjaciółce na szyję.

         Dziewczyna roześmiała się, tracąc równowagę i opadając razem z nim na trawę. Miłosz przeturlał się obok i przez chwilę milczał, próbując zebrać myśli.

         – Jaki mamy dzień?

         – Dwudziesty szósty września. Rok się nie zmienił odkąd się ostatnio widzieliśmy.

         Chłopak pokiwał głową. Raz jeszcze rozejrzał się wokół i odchylił koc. Jak to dobrze, że tamtej nocy położył się spać w butach i zarzucił na siebie dobrze ukryte, nowoczesne ubrania. A przynajmniej część. Spodnie ciągle miał artemijskie, co wyglądało dość komicznie w połączeniu z tenisówkami.

          – Cudownie cię widzieć, ale, cholera, dlaczego tutaj?

         – Ciągle nie pogodziłeś się z rodzicami?

         Pokręcił głową, wyrywając przypadkowe źdźbło trawy, by zaraz zmielić je między palcami.

         – Tak mimo wszystko będzie dla nich lepiej – odpowiedział z wyraźnym zmęczeniem..

         Chita bez słowa pokiwała głową i chwyciła go za rękę, którą zamknęła we własnych dłoniach.

        – To tylko etap przejściowy, amigo. W końcu albo Jasiek, albo Ian wpadną na to jak to kontrolować. Wszystko stanie się prostsze.

         Uśmiechnął się do niej blado.

         – A tymczasem – kontynuowała – mogę cię przenocować. Wbiłeś się idealnie, bo moi rodzice pojechali na drugi koniec Polski na pogrzeb jakieś tam ciotki z dziesiątej wody po kisielu i wrócą nie wcześniej jak jutro wieczorem.

         Uśmiechnął się z wdzięcznością i skinął głową. Z oczywistych powodów nie mógł pójść do domu rodzinnego, a na chwilę obecną nie stać go było na nic, łącznie z biletem do Krakowa. Z tego wszystkiego zapomniał całkiem o złocie, które powinien wziąć ze sobą. Ale to i tak niewiele by zmieniło, bo w autobusie nie mógł zapłacić złotym łańcuszkiem, a Gałoszyn był zbyt małą mieścinką, by mógł zjawić się w jedynym kantorze ze złotą biżuterią. Za bardzo tu wszyscy się znali. I to też stawało się kłopotliwe, bo Chita mieszkała nieopodal centrum miasteczka. Nie mógł tak po prostu tam się pojawić. Wieść o jego obecności od razu dotarłaby do jego rodziców, a tego nie chciał.

         Dlatego też Chita pojechała na rowerze do domu, by wziąć ze sobą czapkę z daszkiem i bluzę. Miłosz był nieco wyższy od przyjaciółki, ale za to wyraźnie szczuplejszy, przez co i tak był w stanie jakoś się w niech schować, a przynajmniej dopóki nie unosił rąk. Swoją bluzę wcisnął do reklamówki, bo bał się, że gdzieś zauważą go rodzice i rozpoznają go właśnie przez taki szczegół. Włosy upchnął pod czapką, którą z kolei dla pewności okrył kaptur.

Równolegli II: Niech żyje król.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz