18. Pod osłoną nocy.

130 17 33
                                    

Media: Mozart L'Opera Rock - Penser L'impossible


Promienie słoneczne wpadały do kunsztownie umeblowanej, obszernej komnaty i odbijały się od wysokiego, owalnego lustra, w którym przeglądała się ciemnowłosa panna. Ku zgrozie stojących za nią służek, wciąż miała na sobie tylko halki. Uśmiechała się szeroko do swojego odbicia, marszcząc nieznacznie nosek, gdy znajdowała kolejne kosmyki, które zbuntowały się i nie falowały w stopniu równym jej wymaganiom. Miała tragicznie wręcz proste włosy, o kolorze w jej mniemaniu nijakim, które wydobywały minimum skrętu po całonocnym spętaniu przez wałki, w których zresztą okropnie się spało.

– Dziewiętnaście wiosen odchodzi mi właśnie w niepamięć, moje drogie – odezwała się i westchnęła, a z tym westchnieniem nieco zmniejszył się uśmiech na jej twarzy. – Papa z pewnością podsunie mi dziś dobre partie do zamążpójścia. Myślicie, że będę dobrą żoną?

– Będzie panienka najlepsza – odezwała się jedna z jej dwórek, cierpliwie czekając z wytworną suknią o kolorze oliwkowym, które według jej matki pięknie podkreślała ów nijaki kolor włosów.

Reszta ochoczo przytaknęła, a Alessa westchnęła po raz drugi. Naprawdę tęskniła do rozmów z kimś, kto nie będzie powtarzał tego, co chciała usłyszeć, ale jednocześnie nie będzie ganił jej na każdym kroku i próbował naprostowywać. Kochała swoich rodziców i dwóch starszych braci, ale były takie momenty, gdy cieszyła się, że może się skryć przed ich oceniającym spojrzeniem w komnacie królowej w pałacu królewskim.

Odwróciła się do swoich służek i skinęła na jedną z nich, dając im znak, że najwyższa pora skończyć ubieranie się.

Suknia, koronki, wysadzany drobnymi diamentami naszyjnik i kosztowna złota spinka w kształcie motyla, który na skrzydłach miał po jednym niedużym szmaragdzie. Tych świecidełek nie mogła nosić na co dzień. Tak naprawdę miała je na sobie drugi raz. Pierwszy miał miejsce po jej szesnastych urodzinach, gdy odbywał się jej bal debiutantek. Prócz niego, również w dworku Parkerów zorganizowane zostało przyjęcie na jej cześć i wtedy też założyła ową inwestycję na przyszłość. Przyszłość miała być ściśle połączona z jej rychłym zamążpójściem, jednak minęły już trzy lata, a Alessa miała zaledwie kilku adoratorów, z których żaden nie wykazał się poważnymi zamiarami.

Dziewczyna, mimo swojego wyjątkowo pozytywnego nastawienia, często wieczorami oddawała się kontemplacjom na ten temat, zachodząc w głowę, czym też tak bardzo odrzucała mężczyzn. Nie była pięknością, jednak brzydsze od niej zyskiwały mężów zaledwie miesiące po debiucie. Matka wypominała jej gadatliwość, ojciec tylko załamywał ręce. Może jednak naprawdę powinna przestać się odzywać? Kiwać jedynie głową, uśmiechając się z gracją i chichocząc czasem z męskich żartów.

Może właśnie nadszedł czas, gdy powinna przyjąć do wiadomości, że nikt jej nie zechce taką, jaka jest.

Przejrzała się raz jeszcze w lustrze, wzięła głębszy, nieco drżący zdenerwowaniem oddech i skierowała się do drzwi, które jedna z pokojówek szybko jej otworzyła. Alessa wyszła na wąski korytarz, na którego końcu znajdowały się schody do głównej sali, gdzie najpewniej zgromadzili się już wszyscy goście. Jednak nie na to jej oblicze rozpromienił szeroki uśmiech. O parapet, przy wysokim oknie opierał się ktoś, kogo we własnych wyobrażeniach ośmielała się nazywać swoim przyjacielem.

– Hrabia Weis! – pisnęła bynajmniej nie elegancko i reflektując się zaraz, dygnęła szybko. Za nią jej służki odeszły pospiesznie do własnych pozostałych obowiązków, a ona wpatrywała się w tego wyjątkowego mężczyznę, który skłonił się zaraz i odwzajemnił jej uśmiech.

Równolegli II: Niech żyje król.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz