20. Ten drugi świat, niegdyś twój.

76 14 30
                                    


Nieduże mieszkanie na jednym z krakowskich osiedli, gdzieś na obrzeżach miasta skąpane było w promieniach niedawno wzeszłego słońca. Mimo połowy października wciąż było dość ciepło, a ten dzień zapowiadał się wyjątkowo ładnie przez niemalże bezchmurne niebo. Leżąca na dość szerokim łóżku młoda kobieta zmarszczyła czoło i poruszyła zamkniętymi powiekami, gdy tuż przy jej nosie znalazło się – nie wiadomo skąd – małe, białe piórko. Dmuchnęła w nie, ciągle nie otwierając oczu.

– Zrobiłem ci kawę – Usłyszała głos, na dźwięk którego nie była w stanie się nie uśmiechnąć.

Przyjechała do w sobotę, w drugi weekend października, który miała akurat wolny od zajęć. Wiedziała też, że za dwa tygodnie to on wpadnie do Gałoszyna. I wiedziała, że wybierze dokładnie ten tydzień, żeby spotkać się z nią. Od jakiegoś miesiąca zdawali się być niemal nierozłączni. Pisali do siebie, dzwonili w każdej wolnej chwili, a gdy udawało im się spotkać, na ich twarzach pojawiało się tyle szczerej radości, że rozczulało to ich wzajemne serca.

Nie byli razem. Wciąż byli przyjaciółmi. I wciąż Jasiek nie narzekałby, gdyby pojawiło się coś więcej. I wciąż Chita bała się poważniejszych kroków, mimo że mimowolnie dokładnie takie wykonywała. Drobne mikro kroczki, którymi było choćby zostawanie u niego na noc, gdy odstępował jej swoje łóżko, sam śpiąc na materacu, należącym do Miłosza.

Podciągnęła się na łokciach i mrugając nieco nieprzytomnie posłała mu kolejny łagodny, wesoły uśmiech.

– Dzięki, Jaś – rzuciła krótko i zerknęła na szerokie okno, przez które przedzierały się promienie słoneczne. – Będzie genialna pogoda, amigo – dodała, krzywiąc się w duchu, jak coraz częściej na to określenie. Tak jakby ją uwierało i brzmiało wręcz nienaturalnie. I gdyby się w to zagłębiła, na pewno doszłaby do bardzo jednoznacznych wniosków, ale Chita się bała. Bała się, że się wyrwie za wcześnie, że coś pomyli, że straci przyjaciela. A ponad wszystko nie wyobrażała sobie życia bez Jaśka.

– Możemy przejść się na starówkę, jak chcesz albo do parku.

Skinęła głową, odrzucając od siebie kołdrę. Jej długie włosy, które sięgały jej teras prawie za tyłek związane były teraz w luźnego koka, który podczas spania prezentował się dość żałośnie. Dziewczyna oparła bose stopy o ciemne panele i podreptała do wyspy kuchennej, przy której ustawione były cztery krzesła. Ona jednak okrążyła je i przeszła obok niego, łapiąc za kubek tuż obok jego dłoni, którą on sam sięgał po cukier. Zderzyli się na krótki moment cofając ręce, by zaraz ponowić te czynności.

Zaśmiali się. Ona nieco nerwowo, on zdecydowanie luźniej.

– Chcesz wrócić do domu dzisiaj czy jutro? – zagadnął, gdy już oboje usiedli na ciągle rozłożonym łóżku, przy kawowym stoliku, na którym postawili swoje dwa kolorowe kubki, talerz z kanapkami i ten drugi z kilkoma croissantami zakupionymi wczoraj w osiedlowej piekarni. Niestety była niedziela i do tego niehandlowa, więc musieli się zaopatrzyć dzień wcześniej jeśli chcieli je zjeść na śniadanie.

Chita wzruszyła ramionami.

– A wytrzymasz ze mną kolejną noc? – wyszczerzyła się do niego przed wsunięciem sobie kanapki z dżemem morelowym do ust.

Jasiek pokręcił głową z rozczuleniem, które tak intensywnie sięgnęło jego oczu, że dziewczyna drgnęła pod wpływem ciepła jakie rozlało się w jej wnętrzu.

– Nie wiem jak wytrzymałbym bez ciebie – odparł, a zaraz umilkł, jakby nagle sam zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to nie do końca tak, jak planował. – Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i zdecydowanie wolę twoje towarzystwo niż puste mieszkanie.

Równolegli II: Niech żyje król.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz