Rozdział 12

92 36 60
                                    

Szymon lubił przychodzić do Zakładu Medycyny Sądowej ze względu na kawę w bufecie "Jedynka". Bo w Collegium Medicum przy Brandstaettera mieściła się również farmacja, a jak wiadomo - farmaceuci lubili pić kawę.

Wzdłuż korytarza prowadzącego wprost do gabinetu kierownika zakładu medycyny sądowej ciągnęły się półki, a na nich gabloty. W słoikach odcięte kończyny, organy zżarte przez nowotwory, jakaś ręka z długimi pazurami odcięta krajzegą. Własność stolarza przeszła do historii.
Pęcherz moczowy, jak nowy,oko patrzące w nicość, którą było niezdrowe światło jarzeniówek wypełniające korytarz, serce przekrojone na pół. Zawał? Bo chyba nie zawód miłosny.

Wszystko w starych słojach nie do ruszenia. Przecież nie wyleje się tego do sedesu, a żeby zrobić pogrzeb prokuratura i IPN musiałby przeprowadzić śledztwo, na które nie było ani czasu, ani pieniędzy.

Prawo zabraniało eksperymentów na szczątkach, nawet ludzi, którzy oddawali siebie po śmierci celom badawczym myśląc, że składając ciało na ołtarzu nauki kupują długowieczność. Pokroić i spalić. Tylko tyle, takie było ich przeznaczenie.

Luiza siedziała już u kierownika zakładu medycyny sądowej i słuchała tych wszystkich drętwych żartów starszych panów, którym chciałoby się chcieć dotykać młodych dziewczyn, ale już nie mogą. Pozostają dwuznaczne żarciki, gdyby ktoś to nagrał i puścił w internecie, wybuchł by kolejny skandal.

Nie było ich ulubionego lekarza sądowego. Zapieprzał za kierownika, aby ten mógł wypijać kawkę.

W drzwiach gabinetu stanął Szymon, zerknął na Luizę niczym zbity pies i podszedł do lekarza podając mu rękę. Wysoki blondyn wstał z krzesła, poprawiając lekarski fartuch poczym odpowzahemnił gest i przywitał się z Szymonem.

– No to jesteśmy w komplecie. – Luiza odezwała się, wstając ze starego drewnianego krzesła obitego błękitnym, zakurzonym aksamitnym materiałem. – Możemy zaczynać? – Chłodno patrząc na Szymona przesunęła się bliżej doktora.

– Jasne, chodźcie – lekarz wskazał ręką na drzwi w dżentelmeńskim geście przepuszczając przodem Luizę.

Nie musieli iść daleko, przeszli białym korytarzem do końca, skręcili w prawo i otworzyły się przed nimi drugie, szare drzwi po lewej stronie.

– Ten wasz Mizierkiewicz ma bardzo paskudną ranę szyi. – Wszyscy pochylili się nad stołem sekcyjnym.

Duże, wyłożone kafelkami pomieszczenie pamiętało dawne czasy, gdy chirurgowi do pracy wystarczały tylko nożyczki.
Ciało biznesmena pogrążyło się w pośmiertnym stężeniu. Poniedziałek. Trupów więcej niż zwykle. W piątek wieczorami wieszali się nieszczęśliwie zakochani, a w sobotę truły maltretowane dziewczyny. W weekend zakład nie pracował, więc w poniedziałek starano się szybko rozładować kolejkę nieboszczyków.

Po śmierci czas też biegnie, nawet w lodówce matka natura odbiera co swoje.

– Czy tego człowieka mógł ugryźć wilk? – nieoczekiwania spytała Luiza.

– Jeszcze nie przeprowadziłem pełnej sekcji – odpowiedział doktor. – Tak to wygląda, ale pewności nie mam – ściągnął kwadratowe okulary. – Jedno co wiem na pewno, to przyczyną śmierci jest rana na brzuchu, ta na szyi to tylko draśnięcie.

– Kiedy będziesz wiedział, z jakim rodzajem rany mamy do czynienia na szyi?  – Szymon zadał pytanie, czując że to absurd, cały czas nie umiał sobie wyobrazić jak ktoś chodzi z wilkiem i morduje ludzi. Tutaj coś nie grało.

– Nie wiem, Wroński otatnio podsyłacie mi coraz więcej trupów z tą raną.

– Niektórzy za mało skupiają się na pracy – Luiza rzuciła sarkastycznie, a jej złość dawała o sobie znać, wymownie spojrzała na Szymona.

Komisarz WilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz