13 MAJA, 2010
BILL I FRANK
Początek dniaJoel uchylił powieki czując pierwsze promienie słońca, które budziły go już od kilku tygodni. Wiosna zawitała do nich ogromnymi krokami. Przetarł dłonią oczy, budząc się. Słysząc rozmowy z dołu, wiedział, że Tess już wstała. Kobieta zawsze budziła się wcześniej od niego, była porannym ptaszkiem. Otworzył szufladę, wyciągając z niej pistolet, który był zawsze przy nim. Dla Caroline zawsze to był powód, by śmiać się z niego. Nie rozumiała dlaczego zawsze ma go przy sobie, skoro nie grozi im niebezpieczeństwo.
Zszedł po schodach, dając innym znać, że się obudził. Ujrzał męża Caroline - Michaela, jak dyskutuje o czymś z Frankiem i Tess przy stole. Czarnowłosa za to siedziała w salonie z dwójką dzieci. Jedno nosiła na rękach, małą trzyletnią Eden, a drugie bawiło się książką. Theo był dziesięcioletnim chłopczykiem, z brązowymi włosami. Za to Bill jak to on, stał przy zlewie, patrząc wprost na teren. Mężczyzna miał obsesję na punkcie bezpieczeństwa i nawet Frank nie dał rady przemówić mu do rozsądku.
— Znowu obudziłem się jako ostatni? — zapytał, podchodząc do Caroline.
— Mhm — zaczęła czarnowłosa, kładąc dziewczynkę na dywanie — masz brudne spodnie — spojrzała na Joela, wzrokiem przechodząc na jego kolano.
— Jebane spagetti z wczoraj — przewrócił oczami, na co kobieta się delikatnie zaśmiała.
Spojrzał w jej ciemne oczy, i ujrzał w nich szczęście. Caroline była naprawdę przy nim szczęśliwa, i najchętniej chciałaby spędzić z nim resztę jego życia. Przetarła swoje włosy dłonią, przy tym delikatnie zniekształcając swój kucyk. Podniosła się z dywanu, ruchem głowy pokazując, by mężczyzna przez chwilę pilnował jej dzieci.
Podeszła do stołu, gdzie siedział jej mąż. Odkąd Caroline pamiętała, była zależna od niego. Nienawidziła tego. Przed apokalipsą była wolną kobietą, ale to się gwałtownie zmieniło. W jej życie wszedł Michael, i wszystko się zepsuło. Jeśli mogłaby cofnąć się o kilka lat wstecz, nigdy by nie zaczynała pracy w małym sklepie, bo to tam poznała swojego aktualnego męża.
Usiadła tuż obok Tess, chwytając za swój kubek z kawą. Jej znajoma uśmiechnęła się ciepło. Odkąd tylko się poznały złapały fajny kontakt. Potrafiły zrozumieć się jednym spojrzeniem, niczym najlepsze przyjaciółki. Prowadziły podobne życie przed tym, jak świat pierdolnął szlag, więc Caroline myśli, że to dlatego.
Jej wzrok przeszedł na Billa, który uważnie obserwował teren przez okno z jego pistoletem w ręce. Kobieta czasami myślała, czy ten już nie ma obsesji na tym punkcie, bo rzadko co z nimi rozmawiał. Wolał stać, i patrzeć, czy ktoś ich nie zaatakuje. A nawet jeśli by to już zrobił, nie ma opcji by był żywy. Jego pułapki wysadzą każdego, kto się zbliży do bramy.
— Hej, Bill! Chodź się napić kawy — powiedziała wesoło Caroline, chcąc choć chwilę porozmawiać ze swoim przyjacielem. Ten tylko burknął coś pod nosem, nie odwracając nawet na moment wzroku.
Reszta dnia minęła im zwyczajnie. Zrobili to co każdego dnia. Rozmawiali o wszystkich sprawach jakich mogli, Tess poszła z Caroline i Joelem na spacer, a Michael zrobił znowu kłótnie swojej małżonce, nie mając pojęcia, że Joel ją usłyszał, i podsłuchiwał. Czuł się z tym źle, ale od pewnego czasu niezbyt czuł sympatię do męża jego przyjaciółki. Tak, jakby zaczął wariować.
— Nie będziesz mi mówić co mam robić — zaczęła ostrożnie kobieta, nie chcąc zaczynać kolejnej kłótni, bo wiedziała, że następnego dnia znowu oboje będą udawać iż nic takiego nie miało miejsca — Jestem z tobą tylko ze względu na Eden i Theo! — mimo prób uspokojenia, nie udało jej się opanować swoich emocji. Michael ostatnio codziennie wywoływał kłótnie, nawet z najmniejszych powodów, takich jak nie ułożone ciuchy, czy nieumyte naczynia. W tamtych chwilach czuła się jakby znowu wróciła do życia sprzed zaczęcia apokalipsy.
CZYTASZ
OBLIVION | the last of us
Fanfiction❞ My morning sun is the drug that brings me near, to the childhood i lost, replaced by fear ❞ Apokalipsa zawsze ma tragiczne skutki, a szczególnie dla Eden Rosewood, której zabrano całą rodzinę, a raczej zamordowano. Teraz miała doprowadzić odporną...