Gdy poczuła pod swoimi noga grunt, pozwoliła sobie głęboko odetchnąć. Tess widząc ją, myślała, że dziewczyna zaraz zakończy swój żywot z nożem w sercu, bo przez sekundę przeszedł jej przez myśl taki scenariusz. W niecałą minutę stała się istnym lwem, dużym i wściekłym.
— Wytłumacz mi co ty tu kurwa robisz. Miałaś zostać tam z nimi — podeszła bliżej do dziewczyny, z deską w ręce.
— Usłyszałam trzask, więc przeszłam przez dziurę — słabo się uśmiechnęła, czując jak jej warga drży. Jeśli by miała stracić kolejną osobę, to tego nie chciała. Nawet jeśli znała ją jeden dzień. Bo prawda była taka, że Eden potrafiła się przywiązać po kilku godzinach. To była jej największa wada. Nawet po stracie tylu osób, kochała to coraz nowe nadal nie pojmując, że one też ją zostawią.
— Umiejętności wspinaczkowe to ty widocznie masz - wzruszyła ramionami — przynajmniej na coś się przydasz. Chodź i chwyć za tamten wystający element — pokazała palcem, podchodząc z powrotem do drzwi.
Eden to zrobiła, ciągnąc jak najmocniej. Chwilę później kilka desek leżało na podłodze, a Tess otworzyła duże, zrobione z ciemnego drewna drzwi przy tym wychylając się.
— Joel, schowaj broń — ton Rosewood był zbliżony do krzyku. Była wręcz pewna, że mężczyzna by je zastrzelił gdyby wyszły przez przejście, słysząc wcześniej huk.
— Jeszcze raz taka akcja — ostrzegł dziewczynę wskazującym palcem, idąc tuż za Tess.
— To odstawisz mnie do Marlene, tak wiem — przewróciła oczami.
Nic nie robiła sobie z jego słów, idąc tuż za starszą. Joel myślał, że zaraz zrzuci ją z klifu, bo działała mu na nerwy bardziej niż jej młodsza koleżanka. Była tak samo pewna siebie jak Caroline. Jeśli ona jeszcze by żyła, był pewien, że kobieta sama by miała problem ze swoją córką. Eden to była gorsza wersja Caroline.
Nieświadomie dłonią ścisnął mocniej za broń. Puścił ją dopiero gdy Ellie, która nadal szła obok niego spojrzała dociekliwym wzrokiem na jego ruchy.
— Już chcesz nas zabić? — jej sarkastyczny komentarz sprawił, że Joel uspokoił się. Nie był już wściekłym zwierzęciem, którego trzymają w klatce. Stał się spokojnym starym mężczyzną, który żyje podczas apokalipsy.
— Gdybym mógł, zrobiłbym już to teraz ale Tess by mnie udusiła — prychnął nawet nie patrząc na twarz dziewczyny.
— Ej, Miller! Pośpiesz się — obróciła się w ich stronę Eden, śmiejąc się.
Mężczyzna nie mógł nie wrócić wspomnieniami do ciepłego początku maja, gdy to wszystko zaczęło kwitnąć. Ciepło unosiło się w powietrzu, a truskawki pierwszy raz wyrosły w ogródku Billa i Franka. Nadal pamiętał śmiech kobiety, z którą mógłby spędzić wszystkie swoje ostatnie dni. Śmiała się jakby jutro nie miała umrzeć. Ignorowała swoje ugryzienie, a Joel nie wiedział dlaczego. W tamtej chwili nawet nie wiedział o infekcji kobiety. Ta bawiła się jakby końca nie było, chichocząc głośno na rękach z młodą Eden. Miller grał na gitarze, wpatrując się w jej prawie czarne włosy z miłością w oczach, starając się odrzucić wszystkie myśli o niej.
Jednak rzeczywistość dobiła go, przypominając sobie co się stało następnego dnia. Ellie wpatrywała się w niego z dziwną miną, która była spowodowana pytaniem, na jakie nie dostała odpowiedzi.
— Ej — delikatnie uderzyła go w ramię, na co on odwrócił głowę w jej kierunku — pytałam skąd jesteś.
— Ah tak, z Teksasu — szybko odpowiedział.
Joel zatopił się w rozmowie z dziewczyną, tracąc poczucie czasu. Odpowiadał na każde pytanie Ellie czasami dodając ironię, a ona zaczynała go wyzywać od dupków. Doszli do dwóch kobiet, które stale o czymś rozmawiały. Nie były to zwykłe tematy, tylko by podtrzymać atmosferę - tak, jak to rozmawiał Miller z dziewczyną - tylko raczej poważne. A przynajmniej tak myślała Ellie, bo ich miny wyglądały jakby właśnie zmartwychwstały, i próbowały dowiedzieć się gdzie są.
— Są połączone — powiedziała Eden, starając poukładać sobie wszystko co jej powiedziała Tess.
Wychyliła się delikatnie za coś, co mogło przypominać wielki balkon. Ulica, na który miały widok, była wręcz przepełniona zarażonymi, które - jak już rozgryzła Eden - są połączone.
— Bingo — zaczęła kobieta — To rośnie też pod ziemią, niektóre nawet sięgają po kilometr. Wystarczy, że nadepniesz na jedne z łączeń, i wszyscy zarażeni z okolicy wiedzą gdzie jesteś — spojrzała na Ellie.
— O kurwa — szepnęła młodsza, zdziwiona realiami tego zniszczonego świata.
— Pamiętaj. Jesteś odporna na ugryzienia, ale nie na rozszarpanie. To ważne — Williams pokiwała głową.
— Więc tamtędy nie pójdziemy — powiedziała Eden, nadal wpatrując się w drogę przed siebie.
— Została nam krótka droga.
— Muzeum — wtrącił Joel.
———
Hej! Jak tam mija wam niedziela? Miłej reszty dnia❤️
CZYTASZ
OBLIVION | the last of us
Fanfic❞ My morning sun is the drug that brings me near, to the childhood i lost, replaced by fear ❞ Apokalipsa zawsze ma tragiczne skutki, a szczególnie dla Eden Rosewood, której zabrano całą rodzinę, a raczej zamordowano. Teraz miała doprowadzić odporną...