/1\

693 41 31
                                    

- Doprawdy, mój panie, nie mogę tego pojąć. - Doradca westchnął ciężko. Ledwo powstrzymałem się, by go nie uderzyć, albo nie przewrócić oczami, co nie byłoby godne mej osoby. W końcu ja, Higit sa Iba*, jestem sułtanem i każdy mój ruch czy wypowiedziane słowo powinno być dokładnie przemyślane i wykonane z najwyższą precyzją godną władcy.

- Ja też nie - odparłem przez zaciśnięte zęby, z trudem trzymając nerwy na wodzy. I znowu, po raz nie wiadomo który ta sama rozmowa. Czy oni wszyscy nie mogą mi już odpuścić?! Jestem sułtanem, ponoć nie ma nade mną wyższej władzy, prócz bogów oczywiście, a jednak każdy z doradców próbuje mną sterować według własnych zachcianek. Ten tutaj koło mnie, natrętny niczym mucha latająca wokół psującego się melona, Tagapayo Larawan*, odpowiedzialny jest za mój wizerunek. Najprościej mówiąc, bo on sam uważa, że za bardzo spłaszczam jego rolę. Odkąd zająłem miejsce mojego schorowanego ojca na tronie, ten doradca nawet na jeden dzień nie odpuszcza mi, wciąż na nowo próbując niejako wymusić na mnie robienie tego, na co w żadnym wypadku nie mam ochoty. Ja rozumiem, że muszę dbać o Imperium i robię wszystko, co w mojej mocy, by nasze państwo kwitło, ale uważam, że Tagapayo całkowicie przegina i przekracza swoje kompetencje.

- Sułtanie, panie mój, może chociaż spróbuj odwiedzić swój harem, na pewno...

- Nie mam na to najmniejszej ochoty - wszedłem mu w słowo, coraz bardziej irytując się.

- Dlaczego nie? Panie, niedawno skończyłeś dwadzieścia dwa lata, musisz wreszcie spłodzić potomka. Wszystkie twoje konkubiny, a jest ich na chwilę obecną dwadzieścia, gotowe są służyć ci w każdy, najbardziej wymyślny sposób. Wszystko, czego tylko sobie zażyczysz, sułtanie. Na pewno choć jedna z nich wpadła ci w oko - jęknął z cichą nadzieją.

- Nie specjalnie - brutalnie uciąłem jego marne spekulacje. Nim Tagapayo otworzył usta, dodałem: - Każdej z nich czegoś... - przez moment szukałem odpowiedniego słowa. Westchnąłem, mając już serdecznie dość tej konwersacji. - Każdej z nich czegoś brakuje - powiedziałem w końcu.

Przyspieszyłem kroku, chcąc oddalić się od upierdliwego doradcy. Ten temat męczył mnie, bo sam tego do końca nie rozumiałem. Mój ojciec, jak i jego ludzie, zadbali o to, bym w haremie miał w czym wybierać. Zebrali kobiety chyba z każdego zakamarka globu. Były w różnym wieku od nastolatek aż po dojrzałe panie, egzotycznych, jak i standardowych walorów. Każda inna, wyjątkowa i na swój sposób piękna. I każda jakoś utalentowana, w całym haremie nie można było znaleźć dwóch podobnych sobie konkubin. A jednak z jakiegoś nieznanego mi powodu żadna z nich choćby w najmniejszym stopniu nie przyciągała mojej uwagi. Kilkukrotnie próbowałem jakoś przełamać się, dać im szansę, zapraszałem niektóre do swych komnat, ale zawsze kończyło się tak samo – odsyłałem je szybciej niż w ogóle zdążyły się ze mną przywitać. Na samą myśl, że miałbym z nimi obcować, mdliło mnie. Zdawałem sobie sprawę, że wiecznie nie mogę zbywać ich, jak i Tagapayo i innych doradców, ale chwilowo nie bardzo wiedziałem, co począć, więc wolałem uciec od starszego mężczyzny.

Właśnie przechodziłem w pobliżu ogrodów, gdy do moich uszu dotarł śpiew przypominający ćwierkanie słowika. Przystanąłem gwałtownie i jak zahipnotyzowany przyglądałem się właścicielowi tego nieziemskiego, istnie anielskiego głosu. Mężczyzna, który niedawno przyjechał do mojego pałacu z dyplomatami, z tego co słyszałem liczył raptem kilka lat więcej niż ja. Jeszcze nie miałem okazji go spotkać, ale teraz nie mogłem od niego oderwać oczu. Był dobrze zbudowany i ku mojemu zadowoleniu bardzo skąpo ubrany. Miał na sobie jedynie obszerne zwiewne spodnie koloru czystej zieleni, opasane złotymi łańcuszkami i turban osłaniający głowę przed słońcem. Zwrócony był do mnie tyłem, dzięki czemu bezkarnie mogłem podziwiać pracę jego mięśni na idealnych plecach, gdy grał na lutni i dawał koncert kilku zachwyconym konkubinom.

„Sułtan i jego harem" YAOIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz