/15\

444 37 7
                                    

Amber Maragal

Sułtański goniec prowadził mnie krętymi, ciągnącymi się w nieskończoność, pałacowymi korytarzami i bez przerwy nawijał jak najęty o każdym kolejnym odwiedzanym przez nas skrawku majestatycznej zabudowy. Nie słuchałem go, za bardzo pogrążyłem się we własnych rozmyślaniach, lecz grzecznie przytakiwałem, uśmiechałem się i udzielałem zdawkowych odpowiedzi. Zachowywałem się tak, jak mnie nauczono. Eskortował nas blond włosy strażnik imieniem Gilid, który był równie zainteresowany paplaniną Hindiego, jak ja.

– Jesteśmy! – zakrzyknął nagle szeroko uśmiechnięty dzieciak.

Zbliżaliśmy się do ogromnych, mahoniowych drzwi, które powoli otwierali przed nami pełniący wartę wojownicy. Gdy przyjrzałem się uważniej monumentalnemu wejściu, na moich policzkach wykwitły rumieńce zawstydzenia. Całe na trzy metry wysokie i dwa metry szerokie wejście ozdobione było płaskorzeźbami przedstawiającymi najróżniejsze akty seksualne! Nie wiedziałem, gdzie podziać oczy, czułem się totalnie nie na miejscu, przekraczając te okropne wrota z chłopcem kilka lat młodszym ode mnie. Gilid zdawał się być zadowolony z faktu, że nie może już dalej iść z nami. Pokłonił się i z wyraźną ulgą na twarzy i odszedł w sobie znanym kierunku.

Szukając czegoś, na czym mógłbym zawiesić wzrok, odruchowo założyłem kosmyk włosów za ucho, przypadkiem dotykając złotego kolczyka z białą lilią. Na moment zesztywniałem, na szczęście mój towarzysz niczego nie zauważył.

„No tak, przecież od dnia dzisiejszego należę do sułtańskiego haremu, moje miejsce jest tutaj i muszę się przyzwyczaić" – pomyślałem z goryczą, ledwo panując nad cisnącymi się do oczu łzami. – „Gdybym bardziej uważał, albo nie uległ..." – Pokręciłem głową, na takie rozmyślania było już za późno. Stało się tak, a nie inaczej i w końcu pora pogodzić się z tym.

– Książę Amberze, witaj w swoim nowym domu! – powiedział z entuzjazmem Hindi Gusto.

Chcąc nie chcąc wyuczenie zastąpiłem ból na swojej twarzy wymuszonym uśmiechem i przebiegłem dookoła wzrokiem. Miejsce, w którym znaleźliśmy się, bez wątpienia zapierało dech w piersiach. Cała wieża zbudowana została na konstrukcji koła. Trzy wysokie piętra, na każdym z nich po kilkanaście drzwi do indywidualnych komnat. Przestrzenie między pokojami zagospodarowane zostały dla celów rekreacyjnych i towarzyskich. Wszędzie, gdzie okiem nie sięgnąć, spacerowały bądź wygodnie siedziały sułtańskie konkubiny, a w tle prawie niezauważalnie przemykała służba składająca się z chłopców maksymalnie do lat czternastu i nieco starszych dziewcząt.

Feeria barw dosłownie mnie zalała. Nie wiedziałem, gdzie odwrócić głowę. Z zachwytem wodziłem wzrokiem po wysokich sięgających od podłogi aż po sufit okiennych witrażach, pięknie zdobionych podłogowych kafelkach, miękkich pufach, sofach i dywanach, przepięknych kompozycjach kwiatowych porozstawianych w każdym kącie.

Byłem oczarowany tym miejscem, dopóki dokładniej nie przyjrzałem się jednemu z najbliższych malowideł.

„Nawet tak wspaniałe miejsce posiada wady" – pomyślałem z niesmakiem, pospiesznie uciekając wzrokiem od olbrzymiego na prawie całą ścianę obrazu przedstawiającego mężczyznę obcującego z pięcioma kobietami. Gdy jeszcze raz powiodłem wzrokiem wokół, dostrzegłem detale, przez które poczułem się nieswojo. Wszędzie, gdzie to tylko było możliwe znajdowały się obrazy, refleksy, gobeliny, hafty, rzeźby mniejsze czy większe żywcem wyjęte z Kamasutry.

„Co ja tu robię?!" – jęknąłem w duchu, idąc za wciąż gadającym gońcem. Zacząłem na poważnie zastanawiać się, czy ten chłopak kiedykolwiek milknie?

– To tu, książę – powiedział nagle Hindi, zatrzymując się gwałtownie. Mało brakowało, a wpadłbym na niego. Spojrzałem na drzwi, które mi wskazywał i odetchnąłem z ulgą. Były mahoniowe, standardowej wielkości i na szczęście bez żadnych ozdób, samo czyste, lakierowane drewno.

„Sułtan i jego harem" YAOIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz