/14\

422 28 6
                                    

Lilim Ahas

Żar lał się z nieba, a czarne szaty, które miałem na sobie dodatkowo przyciągały parzące promienie słoneczne. Poprawiłem obszerny kaptur, by lepiej osłonić twarz przed pustynnym suchym i niemiłosiernie gorącym powietrzem, przy każdym podmuchu niosącym drobinki piasku.

Smętnie zapatrzyłem się na sułtański pałac, który z tej odległości był raptem niewielką, falującą od gorąca plamką koloru kości słoniowej, otoczonej kolorową, tętniącą życiem stolicą Imperium i kilkoma pomniejszymi miasteczkami i osadami.

Westchnąłem ciężko. Bycie sułtańską maskotką jest fajne, ale jedynie przez krótki czas. Przynajmniej dla mnie. Owszem, kocham Higita i chciałbym być przy nim praktycznie bez przerwy, ale to całe wylegiwanie się w łożu, nacieranie pachnącymi olejkami, ubieranie w wymyślne, skąpe stroje, objadanie smakołykami i nadstawianie dupki, gdy najdzie ochota, jakoś nie jest w moim stylu.

Odetchnąłem głęboko. Mimo iż świetnie bawiłem się dokuczając ochmistrzowi i owijając sobie Higita wokół paluszka, myślałem, że skonam z nudów podczas rekonwalescencji i z ulgą uciekłem od pałacowych wygód. To moje ukochane życie - wolność, przygoda, tajemnice, podstępy, brzdęk stali, rany, dreszczyk emocji, niewygody podróży, żar wieczornego ogniska, szyfrowane wiadomości, popijawy w gospodach. Tęsknota za ukochanym. I radość, przeogromna, wręcz nie do opisania radość, gdy po jakimś czasie mogę wskoczyć do sułtańskiego łoża i z dziką mocą kochać się z nim przez całą noc.

- Już są - odezwała się moja towarzyszka.

Niechętnie oderwałem wzrok od pałacu i zeskoczyłem z konia. Cóż, muszę przyznać, że Likidong Jak-Mu-Tam spisał się. Wierzchowiec, którego mi załatwił zdawał się niewzruszony niekorzystnymi, pustynnymi warunkami. Był czarny, wysoki, dobrze zbudowany, a jednak niezwykle smukły, zwinny i szybki. I co najważniejsze - wytrzymały. Wprost idealny.

Odruchowo zerknąłem w stronę, gdzie Higit zapewne właśnie przyjmował wykwintnych gości.

- Miękniesz, Cieniu - warknął nowo przybyły.

Zwinnym ruchem odwróciłem się w jego stronę i błyskawicznie wydobyłem sztylet spod peleryny. Za broń również będę musiał podziękować ochmistrzowi sułtana, chyba zmobilizował najlepszych kowali świata, bym dostał swoje ulubione zabawki najwyższej jakości. Aż szkoda, że większość z nich jak raz rzucę to już nie odzyskam.

- Jeszcze słowo o moim rzekomym mięknięciu, a pouczę się anatomii na twoich bebechach - wysyczałem, przykładając ostrze do krtani mężczyzny, który w zasadzie od zawsze mnie denerwował. Bakas Ahas*, zwany również jako Zakapturzony, nawet nie drgnął, jedynie jego czarne szaty załopotały na wietrze, a w ręku nie wiadomo skąd pojawił się ostry sztylet, skierowany w mój brzuch. Wzajemnie spojrzeliśmy sobie w oczy z całą dozą pogardy, nienawiści i odrazy, jaką w tym momencie mogliśmy z siebie wykrzesać.

- Zaczyna się - prychnęła Vixen* i wywróciła oczami.

Mierzyliśmy się nienawistnymi spojrzeniami, warcząc gardłowo i próbując zdominować jeden drugiego. Kilku szpiegów stojących najbliżej nas na wszelki wypadek zrobiło krok w tył.

Kąciki ust Bakasa w końcu drgnęły odrobinę. Moje również. Wreszcie nie wytrzymaliśmy i obaj roześmialiśmy się zdrowo, co zbiło z tropu tych jeszcze niewtajemniczonych.

- Anatomia? Ty i anatomia? Chyba za dużo czasu spędziłeś z pałacowym medykiem, młokosie! - Ślad Węża prawie niezauważalnym ruchem ukrył swój nóż, a następnie poklepał mnie po ramieniu. Był wysoki i barczysty, o bladej karnacji. Jego czarne, sięgające łopatek włosy odrobinę przysłaniały oczy. Choć nie byliśmy spokrewnieni, wychowywaliśmy się jak bracia. Pewnego dnia, gdy miałem jakieś pięć lat, moja matka po prostu przyprowadziła go i oznajmiła, że od teraz jesteśmy rodzeństwem. Na pytania odpowiedziała jedynie szorstkim głosem „dzieciak nie wie kim jest ani skąd pochodzi, ranny i głodny błąkał się po obrzeżach pustyni".

„Sułtan i jego harem" YAOIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz