— Nie miałaś więcej rzeczy?
Kai nie jest zadowolony, iż poprosiłam go o pomoc przy znoszeniu rzeczy. Walizka, plecak i trzy torby. Jadę ze Złotym Trio i mam nie skorzystać z tego, że oni pewnie wezmą tylko po jednej torbie sportowej? Nie ma opcji. Zwłaszcza, iż Weppler oraz Collins mogliby jechać swoimi samochodami. Wolą rozwalić się na tylnich siedzeniach. Wiadomo, miejsce z przodu należy do mnie.
— To wszystko — zarzucam mu na szyję torbę i uśmiecham się szeroko.
Nic więcej nie mówi. Wie, że jestem cholernie zdenerwowana powrotem do domu. Boję się spotkania z Milesem. Nie wyobrażam sobie tego. Po dziewięciu latach znowu mieć brata? Dla mnie coś niemożliwego, nagle staje się strasznie realne.
Josh zaparkował samochód przed akademikiem. Śmieje się na widok Kaia obwieszonego torbami i ciągnącego moją i swoją walizkę.
— Sprytnie.
— Jak zawsze ja.
— Masz wszystko? — blondyn bierze ode mnie plecak.
— Raczej tak — staram się przejrzeć w mojej głowie wszystkie moje rzeczy we wszystkich bagażach.
Pakujemy do bagażnika to, co mamy. Jedną torbę biorę pod nogi, gdyż przygotowałam sobie jedzenie na drogę. Zostało nam czekać na Nate'a. Jeszcze nie szczególnie ze sobą rozmawiamy, choć wiem, że to kwestia czasu. Nie potrafimy nie kumplować się. To, co nas łączyło to teraz przeszłość. Odpokutuje swój postępek i będzie w porządku. Nie potrafię chować urazy aż tak długo. Wybaczam praktycznie od razu i daje drugą szansę. Czasami jest to moja wada i odczuwam zawód znowu, ale czuję, że on mnie już więcej nie zawiedzie.
W końcu się pojawia. Oczywiście, że na ramieniu ma tylko torbę z adidasa. Od razu wsiadamy do auta i wyjeżdżamy. Czeka nas nie najkrótsza droga, dlatego wyruszamy o dziesiątej rano. Wczoraj dawaliśmy sobie prezenty, które każdy z nas ma otworzyć dopiero w święta. Sam fakt posiadania większej ilości prezentów pod choinką jest ekscytujący.
— Jo, wybieraj muzykę.
To już tradycja. Mam bardzo ochotę na Imagine Dragons. Ostatnio słucham ich w kółko.
— Wiemy, co słucha cały czas, więc przynajmniej będzie do zniesienia — odzywa się Collins.
O nie. Już nie chcę Imagine Dragons. Wybieram coś innego, co też siedzi mi w głowie. Słyszę jęki z tyłu. Josh się śmieje.
— Dlaczego!??
— „Die For You" jest świetne — mówię oburzona. — Zwłaszcza ten remis z Ariane Grande.
— Wolę to niż Britney — dodaje Weppler.
Ja co jakiś czas zmieniam piosenki, żeby nie leciały cały czas losowane przez Spotify. „23", „Say It Right", „Rude Boy" i inne, gdy nagle trafiam na...
— O losie... Jo, błagam! — jęczy Josh. — Oszczędź i moje uszy.
„Dick".
Chichoczę, zakrywając usta dłonią.— Jo, nie karz mnie już! — Nate potrząsa moim oparciem.
— Słuchanie tego, co puszczę — nie mogę powstrzymać uśmiechu, a chcę brzmieć poważnie — jest jedną z twoich okropnych prac, jak Herkulesa.
— Właśnie nazwałaś go Herkulesem, wiesz?
Kai zwraca uwagę na moje słowa.
— Powiedziałaś, że jest jednym z największych herosów z mitologii.
Collins szczerzy się. Myśli, że właśnie się potknęłam. Nie ma tak łatwo.
— Może być tylko jego marną imitacją. Jedyne, co się zgadza, to te pracy i podkradanie mleka innej lasce.
Weppler i Lowell wybuchają śmiechem. Nate krzywi się.
— To było straszne, lecz też świetne.
Kierowca klepie mnie po kolanie, a moje policzki rumienią się. Czemu tak reaguję? To zwykłe przyjacielskie klepnięcie.
Droga dłuży się niemiłosiernie. Jeszcze pasażerowie z tylu zażyczyli sobie wstąpienie do McDonalds. Za parę godzin zjedzą pyszny posiłek w domu. Po co im ten fast food?
Biorę cheeseburgera z frytkami i colą zero.
Josh prosi, żeby nie naśmiecić mu w aucie. Przez to, że kieruje, ja karmię go jego burgerem i przykładam słomkę do ust, aby mógł się napoić spritem. Kto normalny bierze sprite'a zamiast coli?
Jeszcze zatrzymujemy się na stacji, bo muszę siusiu. Ostatecznie i tak wszyscy korzystamy.
Kiedy dojeżdżamy do Arcadii jest po trzynastej. Mamy tylko dwudziestominutowe spóźnienie. Tuż przed wjazdem do miasta wysadzamy Nate'a, który na pożegnanie szczypie mnie w ramię. Kaia zostawiamy na S Hernando Ave. Ma wstąpić do mamy, która jeszcze pracuje. We dwójkę jedziemy prosto na Arizona Ave. Dojeżdżamy do końca ulicy, gdzie obok stoją obok siebie dwa domy. Mój i Josha.
— Koniec trasy. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług. Lowell Drivers poleca się na przyszłość.
Na pewno teraz wymyślił tę nazwę, bo jest zbyt okropna, żeby wcześniej o niej myślał.
Odcinam pas i przybliżam się do niego. Daję mu całusa w policzek.— Dziękuję bardzo.
Wysiadam z auta i zdaję sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie dziękowałam mu buziakiem. Czy to było takie dziwne? Może olał to? Nagle wychodzi i patrzy na mnie. Rozchyla usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle je zamyka. Kieruje się do bagażnika, aby pomóc mi zanieść rzeczy. Sama biorę plecak i jedną torbę. Zmierzamy do drzwi wejściowych, jednak ciotka Molly wyprzedza nas.
— Josephine! Skarbie, strasznie tęskniłam!
Nie daje mi nic powiedzieć, ściskając mocno.
— Josh, chyba znowu urosłeś! — ciocia uśmiecha się do chłopaka. Nie da się ukryć, iż uwielbia go. — Chodźcie, pewnie jesteście zmęczeni...
Nie słucham jej. Nie mogę się ruszyć. Widzę go. Widzę go po dziewięciu latach. Od razu rozpoznaję te szare oczy i dołeczki w policzkach. Włosy ma tylko dłuższe i kręcone. Gdy chodził do szkoły był ścięty na krótko.
W oczach zbierają mi się łzy. Nie wiem, jak mam zareagować. Powiedzieć coś? Nie. Nie będę robić pierwszego kroku. Zrobiłam go dawno temu, kiedy próbowałam mieć z nim jakikolwiek kontakt. To on odzywa się pierwszy.— Cześć, Jose.
Mój brat wrócił.
Mój pieprzony brat Miles wrócił po dziewięciu latach.
Kurwa.
CZYTASZ
COLLEGE - historia pogmatwana
RomanceTĘ WERSJĘ KSIĄŻKI TRAKTUJCIE JAKO SZKIC, PO JEJ SKOŃCZENIU NASTĄPIĄ DRASTYCZNE POPRAWKI, ABY POLEPSZYĆ I ZWIĘKSZYĆ JEJ JAKOŚĆ Josephine McKee wyjeżdża do Miami na studia. Czystym przypadkiem będzie studiować tam, gdzie jej sąsiad Josh Lowell, z któr...