25.

12 4 2
                                    

Pakuję się w pośpiechu. Josh pojechał najpierw po chłopaków, gdyż i tak miał coś do załatwienia. Jednak już pisał, że niedługo będą.
Sylwestra mamy spędzić w bractwie i z tego, co wiem, przygotowania już trwają. Bradley oraz Tristan wrócili wcześniej ze świąt, dlatego to oni robili główne zakupy. Również Meadow razem z Laurą przyjechały już do Miami, aby skontrolować chłopaków. Z dziewczynami bałyśmy się, że kupią oni sam alkohol. Flora wyjechała dzisiaj rano, ma wszystkie dekoracje, które wymyśliłyśmy sobie.
To śmieszne, że to męskie bractwo, a tyle rzeczy odwalamy my, dziewczyny. Jesteśmy zaangażowane w każde przygotowania. Czuję się, jak członek Alfa Pi. Choć Betty proponowała mi przynależność do Kappa Pi, nie zamierzam tam dołączyć. Zwłaszcza po tym, co się dowiedziałam. Nate postąpił okropnie, ale znam go. Zachowuje się czasami jak nieokiełznany dzieciak, lecz przyjacielem jest świetnym. Nie żałuję tego, iż byłam z nim blisko. Pokazał mi się od innej strony. Nie. Nie od tej nagiej... Potrafi dbać o ludzi, ale też jest jednym z nich, więc także popełnia błędy. Jak każdy z nas.

Nie wiem, co myśleć o Joshu. To dzieje się tak... po prostu. Podrywa mnie. Jest to dla mnie nowe i trochę dziwne. Zarazem jestem wniebowzięta. To nie motylki w brzuchu. Nie umiem określić tego uczucia. Czas pokaże.

Cholera. Gdzie jest moja kosmetyczka?! Lecę do swojej łazienki. Nie ma jej. Ile ja mam jeszcze czasu? Czy wszystko inne spakowałam?
Ubrania są. Laptop, książki też. Kosmetyki też... Co? Uderzam się z otwartej dłoni w czoło. Przecież już spakowałam te przeklętą kosmetyczkę! Słuchawki mam w kieszeni. Tak samo klucze od domu i pokoju w akademiku. Telefon.

GDZIE JEST TELEFON?

Przerzucam wszystko na biurku, łóżku, komodzie. Sprawdzam nawet dywan, gdy nagle wujek Aris krzyczy z dołu.

— Josie! Telefon dzwoni!

Nie wierzę w siebie. Dajcie mi coś na pilnowanie WSZYSTKIEGO. Lecę na dół. Biorę od wujka telefon i dziękuję mu buziakiem w policzek.
Tamara dzwoni.

— Jestem gotowa!

No tak. Przecież Tammy jedzie z nami! Jestem strasznie podekscytowana. Sylwestra spędzamy razem od dzieciaka. Tradycja musi trwać i cieszę się, że zdecydowała się jechać z nami. Będzie ciasno w samochodzie, ale to nic. Współczuję jej siedzenia miedzy Kai'em oraz Nate'em.

— Ja już też — krzywię się, bo bardzo możliwe, iż coś i tak zapomnę. — Josh podjedzie najpierw po ciebie, a potem po mnie.

— Tak, pisał mi. Powinien zaraz...O! Jest, więc ty już zbieraj swoje bagaże na dwór!

I rozłączyła się. Jak strzała gnam na górę, aby znieść wszystko.

— Pomóc?

Miles stoi już wewnątrz mojego pokoju. Nie mam czasu wściec się, że wszedł bez pukania.

— Tak, weź walizkę i tą większą torbę, proszę.

Nic nie mówiąc, bierze je i kieruje się na dół. Zgarniam pozostałe rzeczy. Samochód już czeka. Na mój i Milesa widok Kai wychodzi z auta. Nie ma przyjaznej miny. Widzę przez szybę wyraz twarzy Collinsa. Nie mówiłam mu o bracie. Chłopakowi na spokojnie kilkanaście much by wleciało do buzi. Jest w totalnym szoku.

— Cześć Kai — odzywa się Miles. — Wyrosłeś na wielkiego chłopa.

— Cześć. Ty za to wyrosłeś na tchórza.

Otwieram szeroko oczy na słowa Wepplera. Brat zmarszczył brwi.

— Eee... zapakujcie rzeczy do bagażnika — mówię, aby nie strzelali do siebie piorunami z oczu.

COLLEGE - historia pogmatwana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz