Rozdział I - Początek

1.3K 82 12
                                    

        Do moich uszu zza lekko uchylonego okna dochodziły odgłosy miasta, które to po nocnych zmaganiach dopiero co odzyskiwało przytomność. W pomieszczeniu utrzymanym w dość ciemnej kolorystyce nie pojawiał się żaden promień porannego słońca. Już od dłuższego czasu praktykowałem zasłanianie okna roletą na noc, głównie dlatego, że nie miałem najmniejszej ochoty z trzynastego piętra (choć to praktycznie niemożliwe) doszukiwać się znajomych twarzy wśród tłumów czy walczyć z promieniami księżyca, które to próbują przedrzeć się przez cienką skórę moich powiek. Zrezygnowałem z dłuższych męczarni, spoglądając po chwili na budzik stojący na nocnej szafce obok mego łóżka. Piąta piętnaście. Zerwałem z siebie kołdrę i nawet nie kwapiąc się o pościelenie go, przeciągnąłem się niczym leniwy kocur. Wolno poczłapałem do łazienki, wchodząc do pomieszczenia utrzymanego w dość nowoczesnym stylu. Dominowały tu odcienie bieli, z licznymi srebrnymi elementami. Po uporaniu się z wszelkimi porannymi "zabiegami", stanąłem przed lustrem i dokładnie się sobie przyjrzałem. Przeczesałem niedbale gęste, kruczoczarne włosy, które zdecydowałem się z lewej strony wygolić. Po prawej stronie, wraz z grzywką, pozostawały średniej długości, które zazwyczaj stawiałem na żelu. Następnie zwróciłem uwagę na nisko osadzone, nieco wąskie oczy, posiadające dość niebanalną barwę. Mogłem poszczycić się lewą tęczówką w kolorze zieleni, natomiast prawą ubarwioną na niebiesko. Byłem w posiadaniu twarzy o wyraźnych rysach, z jasno zarysowanym podbródkiem oraz nieco widocznymi kośćmi policzkowymi. Skórę miałem lekko opaloną, nie posiadała też żadnych znamion czy pieprzyków. Zwróciłem dodatkowo uwagę na swoje widoczne obojczyki, na lekko zarysowane mięśnie klaty i brzucha, a także na tatuaż (rękaw) przedstawiający celtyckie wzory, sięgający od ramienia do połowy przedramienia mojej lewej ręki. Gdyby nie solidne wory pod oczami, byłbym naprawdę przystojnym facetem. Niestety od dłuższego czasu problemy z zaśnięciem wykańczały mój organizm, czasami mam wrażenie że moja bezsenność jeszcze bardziej postępuje. Kładłem się późno spać, by następnie większość nocy przeleżeć w łóżku, a nazajutrz wstać połamany niczym po maratonie. Już nie raz wyśmiewano mnie przez to jak wyglądam, lecz tak naprawdę taka odmienność bardzo mi odpowiadała. Miałem przynajmniej poczucie, że jestem nieszablonowy i jedyny w swoim rodzaju. Prawda jest taka, że odstawanie od społeczeństwa jest źle postrzegane, bo ludzie zwyczajnie boją się odmienności. Szczerze? Nie mam zamiaru przejmować się tym ogólnym zanikiem mózgów u społeczności.

Udałem się z powrotem w stronę swojego pokoju, gdzie na biodra wciągnąłem czarne bokserki, a na nie ciemne jeansy, poprzecierane na udach oraz kolanach. Narzuciłem na siebie szary t-shirt z nadrukiem grzyba atomowego, na rękę wsunąłem kilka czarnych rzemyków i jedną srebrną bransoletkę, czyli jedyne co zostało mi po matce. Dopełnieniem stroju stały się czarne conversy oraz szare nauszne słuchawki tkwiące mi na szyi. Zalałem wrzątkiem mocną kawę parzoną, a do miski wsypałem płatki, zalewając je mlekiem, by zaraz zasiąść przy stole i zacząć niedbale dłubać w swoim "pełnowartościowym" śniadaniu. W przerwach wolno sączyłem niesłodzony czarny, kofeinowy napój.

        Nazywam się Every Morgan. Obecnie mam dziewiętnaście lat i jestem pół sierotą, zamieszkałym w USA, dokładnie w Nowym Yorku. Pochodzę z Nevady. Prawda jest taka, że moje zachowanie ciągle się zmieniało, do obecnego stanu doprowadziło naprawdę wiele sytuacji. To dlatego jestem teraz "taki" a nie inny. Z kochanego dziecka, zaraz po śmierci matki, stałem się nieprzystępnym chłopakiem, zgrywającym samowystarczalnego i zupełnie niezależnego. Do dzisiaj nie mam pojęcia gdzie mój ojciec postanowił się osiedlić. Ta informacja jest mi zbędna i nie będę się tym interesował dopóki staruszek wpłaca mi wystarczająco kasy na konto bym mógł normalnie żyć. Wszakże jestem już dorosły... A to, że powtarzam ostatnią klasę liceum to już zupełnie inna bajka. W pewnym momencie rozproszył mnie dźwięk dzwonka w telefonie, mianowicie piosenka "Take me home" autorstwa Hollywood Undead. Wywróciłem pół mieszkania, by zorientować się, że telefon dziwnym sposobem znalazł się pod łóżkiem.

- Co za upierdliwiec dzwoni o tak wczesnej godzinie.... - warknąłem pod nosem, po czym od niechcenia przesunąłem palcem po ekranie telefonu, odbierając połączenie. Nawet nie dowiedziałem się kto śmie zakłócać mój spokój.

- Czego? Nie wiesz skubańcu, że jestem zajęty? - mruknąłem od niechcenia, przewracając oczami. Wysłuchałem krótkiego monologu śmiertelnika, który śmiał zepsuć mój jakże cudowny poranek. Me usta momentalnie przybrały maskę kpiącego uśmieszku.

- Dobra stary, morda. Zaraz tam będę. - Rozłączyłem się, zabierając z podłogi czarną torbę, w której to trzymałem wszystkie swoje skarby. Zamknąłem drzwi do mieszkania i zacząłem schodzić. Schodzić trzynaście pięter do samego piekła. Tysiąc siedem stopni w dół. 

        Miałem dostęp do windy, aczkolwiek tamte schody darzyłem pewnego rodzaju sentymentem. Kiedy w końcu opuściłem klatkę schodową, nasunąłem na uszy słuchawki, zupełnie olewając otaczający mnie świat. Mój przyjaciel, Shue, jedyna osoba, której tak naprawdę ufam musiała mieć niezły tupet, żeby akurat teraz wyciągać mnie z domu. Ciul jeden, ale w sumie... kochana morda. Tylko on sprawia, że jeszcze nie zwariowałem. Media karmią ludzi tą wyssaną z kciuka papką dla niemowląt, co skutkuje szerzącym się debilizmem i idiotyzmem. Przed spotkaniem Shue przestałem mieć najmniejszą nadzieję, że w choćby małym stopniu pasuje do społeczeństwa tego miasta. Nadzieję straciłem zupełnie, aczkolwiek odnalazłem przyjaciela. Moje myśli zostały rozproszone przez świst, który wdarł się do uszu. Wsiadając do metra zahaczyłem o kogoś ramieniem, tak że wyjebał się centralnie przede mną. Kątem oka mogłem zauważyć, że była to dziewczyna. Zaczęła mamrotać coś pod nosem, ale ze względu na słuchawki nie usłyszałem ani słowa. Zresztą, nie obchodzi mnie to.

- Patrzyłabyś jak łazisz, dziuniu - burknąłem od niechcenia, po czym zająłem miejsce siedzące przy oknie. Nie obchodził mnie los innych. Nigdy się nim nie interesowałem. Nie, to nie złośliwość i obojętność. Ja jedynie odpłacam się tym, co kiedyś dostałem. Zresztą, co oczekiwać innego? Choćbym wypierał się godzinami, i tak jestem naznaczony piętnem tego miasta. Rozglądnąłem się po wagonie, by zrozumieć choć trochę sytuację, w której się znajduje. Nie wiedziałem co powinienem zrobić, gdy moje różnobarwne tęczówki zobaczyły w metrze... klauna. Był ubrany w kolorowy, fikuśny strój, miał duże, czerwone buty i pomalowaną twarz. Najbardziej odznaczał się duży uśmiech zakreślony na skórze. Ściągnąłem słuchawki z uszu i zawiesiłem je sobie na szyi. A, że stał dość niedaleko...

- Hej, klaunie, jak się nazywasz? - zapytałem, starając się nie warknąć jak rozwścieczony rottweiler.

-Bobo - odpowiedział posępnie.

- Hej, Bobo, spraw żeby na mojej twarzy pojawił się uśmiech - zaproponowałem. Wiem, że nie ma dla mnie już ratunku, ale chce przynajmniej spróbować. Mężczyzna przyjrzał mi się dokładnie, po czym założył ręce na torsie.

- Hmm... Nic tak naprawdę nie ma za darmo. Ile możesz mi zaoferować w zamian? - Ah, no tak, zapomniałem. Nawet na kopa w dupę trzeba sobie zasłużyć. Posłałem mu chłodne spojrzenie i z powrotem założyłem słuchawki, w których to leciał dubstep. Patologia. Patrzył na mnie morderczo, że tak chamsko go olałem, ale po przeszyciu go wzrokiem zmarszczył brwi, skrzywił się i odwrócił w drugą stronę. Pewnie pomyślał coś w stylu "Cholerny, niewychowany bachor." albo "Kiedyś go dorwę." Cenzurując słowa, rzecz jasna.

Moja "podróż" trwała około 15 minut. Spędziłem je głównie na przyglądaniu się osobom mi towarzyszącym. Mam głupi nawyk analizowania osób, które spotykam. Może nie do końca jestem empatyczną istotą i życzę źle wszystkiemu co żyje, ale dość łatwo mogę rozszyfrować człowieka. Jak dotąd, tylko Shue wysmyknął mi się przez palce. Moje oczy rozwarły się szerzej, kiedy metro stanęło, a wszystkie osoby się w nim znajdujące jakby otrzymały dawkę energii. Wstałem dość szybko i nie kwapiąc się o omijanie kogokolwiek, bezceremonialnie opuściłem wagon. Włożyłem ręce w kieszenie i poszedłem przed siebie. Na ulicę xxx, gdzie miał czekać na mnie Shue.

Jeśli podoba ci się to co pisze, zostaw gwiazdkę lub komentarz. Ciebie nic to nie kosztuje, a ja dzięki temu wiem, że moja praca i wkład nie idzie na marne ♥ 


Kolekcjoner sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz