Alexander
Już o świcie zszedłem na dół, by zjeść śniadanie, nim moi bracia się obudzą. W kuchni krzątała się już Emma, główna gosposia. Uśmiechnęła się szeroko, uwydatniając zmarszczki na twarzy. Była w tym domu, odkąd sięgam pamięcią.
– Dzień dobry. Miałam intuicję budząc się wcześniej – odezwała się serdecznym tonem. – Przygotować śniadanie i kawę?
– Tak.
– Zjesz z Jacobem na tarasie?
– Jacob już nie śpi? – Uniosłem brew.
– Dziesięć minut temu zaniosłam mu jajka na bekonie. Tobie też zrobić, czy wolisz coś innego?
– Może być – rzuciłem krótko.
Od razu ruszyłem do salonu, z którego drzwi dostrzegłem brata. Z tej perspektywy wyglądał tak, jakby podziwiał wschód słońca. Ale to był Jacob. Zbyt obojętny na piękno natury, by w ogóle je dostrzec. Dołączyłem do niego, usiadłem naprzeciwko i przyjrzałem się mu dokładnie.
– Nie mogłeś spać? – zapytałem z niemałym zaciekawieniem.
– Delektuję się ciszą.
– Ciszą?
– Odkąd Katherine wprowadziła się do mojego domu, jest naprawdę... kurwa. – Westchnął. – Jest źle. Zwykle godzina w jej obecności zdawała się być torturą, ale teraz mam ochotę udusić ją gołymi rękoma. Chroni ją tylko fakt, że jest w ciąży.
Zaśmiałem się, co wyraźnie nie spodobało się Jacobowi. Wyglądało na to, że rzeczywiście ciężko znosił towarzystwo naszej kochanej siostry.
– Mój dom jest pusty, Kat i Carter mogą się do niego wprowadzić.
– To nie wchodzi w grę. Muszę mieć Cartera przy sobie, jest mi potrzebny.
– A więc spraw im prezent i kup dom blisko siebie.
– Właśnie to rozważałem.
Emma pojawiła się ze śniadaniem, więc na moment przerwaliśmy rozmowę. Kiedy jednak wyszła, od razu wróciłem do tematu.
– To jedyne rozsądne rozwiązanie. Kiedy pojawi się dziecko, będzie jeszcze gorzej. Spraw im i sobie prezent.
– Masz rację. Powiedz lepiej, jak poszło ci wczoraj.
– Zaskakująco dobrze. Spotkałem kilku ciekawych ludzi, z którymi warto załatwiać interesy. Byli tacy, którzy wręcz o to błagali. W Nowym Jorku wciąż jesteśmy monarchią. Śmierć ojca niczego nie zmieniła.
– Ale nie masz zapędów na powiększanie terenu?
– Wystarczy mi to, co mam. Odpowiednio pielęgnowane dostarczy nam tego, czego potrzebujemy.
– Jak zwykle piękna przemowa – skomentował z udawanym zachwytem. – Naprawdę jestem pod wrażeniem twojej elokwencji.
– Lubisz mnie drażnić?
– Absolutnie. Cieszę się, że wszystko wraca do normy. Swoją drogą, gdy cię nie było, odbyliśmy spotkanie rodzinne.
– To znaczy?
– Ashton wraca do swojego domu. Zrozumiał, że nie ma wyjścia i musi być częścią nas. Głównie o tym rozmawialiśmy. Myślałem, że Katherine jest uparta, ale on. – Zacisnął usta, po czym wolno wypuścił powietrzę. – Gówniarz sprowokował mnie kilkukrotnie. Na jego szczęście była z nami matka.
– Czy to spotkanie było planowane? – zapytałem z dozą urazy.
– Nie. Ash niepotrzebnie się odezwał, a później już jakoś poszło. Jeśli zastanawiasz cię, czy robimy coś za twoimi plecami...