Alexander
Siedziałem w ciemnym salonie, trzymając w dłoni szklankę wypełnioną do połowy whisky. Wpatrywałem się w okno, obserwując coraz częściej pojawiające się błyski. Lubiłem burze, uspokajała mnie, a w tamtym momencie potrzebowałem spokoju. Musiałem zrobić coś, co odciągałem w czasie, choć wiedziałem przecież, że robię błąd.
Głośny grzmot rozniósł się echem po całym domu. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się pod nosem, czując chorą ekscytację tym dźwiękiem. I wtedy usłyszałem kroki. Stukot obcasów nie pozostawiał złudzeń. Tylko jedna kobieta przebywała w moim domu. Tylko tej jednej osoby nie chciałem oglądać tego dnia.
– Alex? Czy mogę tu zostać? Boję się.
Uniosłem niechętnie powieki i spojrzałem na wystraszoną Norę. Obejmowała się ciasno w ramionach i drżała, jakby naprawdę coś jej groziło. Prychnąłem. To było silniejsze ode mnie. Może nie powinienem w ten sposób reagować, ale ona zawsze działa na mnie w dziwny sposób.
– Nalej sobie. – Kiwnąłem głową w stronę baru.
Nora Daniels, która praktycznie nie sięgała po alkohol, bez najmniejszego zastanowienie złapała za butelkę whisky.
– Dziękuję. – Usiadła na kanapie, trzymając szklankę obiema dłońmi. – Co tu robisz? Nie mogłeś spać? Jest późno.
– Lubię burze.
– Lubisz burze? – zapytała skołowana. – Jak można lubić coś, co może nawet zabić?
– Zabić? – Uniosłem brew. – Po burzy oczyszcza się powietrze, a przyroda budzi się do życia.
– Błyskawice mogą zabić – odparła twardo.
– Nie, kiedy nie łazisz po dworze. Wygląda więc na to, że możesz spokojnie zasnąć.
– Nie lubisz mnie, co?
Zdecydowałem się na nią spojrzeć, co nie często mi się zdarzało. Zdecydowanie bardziej wolałem patrzeć dalej w okno. Odpowiedź na to pytanie wymagała jednak kontaktu wzrokowego.
– Toleruję cię, bo jesteś moją żoną. Szanuję, bo jesteś kobietą. Nie licz jednak na jakiekolwiek uczucia. Zarówno te negatywne jak i pozytywne – podkreśliłem dosadnie.
– Nasi ojcowie nie żyją. Po co więc tu jestem?
– Dobrze, że o to pytasz. – Poprawiłem się na fotelu, dopiłem whisky i nieśpiesznie odstawiłem szklankę. – Czas się pożegnać.
– Ach. – Spojrzała w dół.
Wyglądała na naprawdę zaskoczoną, czego w ogóle nie rozumiałem. Wydawało mi się, że nasze rozstanie jest oczywiste.
– Zbyt długo to ciągniemy.
– Myślałam, że skoro nie wyrzuciłeś mnie zaraz po śmierci ojca, jest dla nas nadzieja.
Sięgnąłem do kieszeni marynarki, wyciągając fiolkę, którą z niewiadomych przyczyn trzymałem zawsze przy sobie.
– Wiesz co to jest? – zapytałem kobiety, na co od razu pokręciła głową. – Trucizna, którą mój ojciec wręczył mi przed śmiercią. Miałem ci ją podać, by zlikwidować całą twoją rodzinę. Nie zrobiłem tego, choć byłoby zdecydowanie łatwiej.
– Łatwiej? – zapytała przerażona.
– Twoja matka wyjechała do Europy i z tego co mi wiadomo, nie interesuje się tym, jak układa ci się w małżeństwie. Pewnie nie dowiedziałaby się o twojej śmierci jeszcze na długo, a ja miałbym spokojną głowę.
– Nie wierzę, że to mówisz – skomentowała z obrzydzeniem.
Wstałem z fotela i podszedłem do niej.
– Nie jestem jak mój ojciec. Właśnie dlatego dam ci odejść. Podpiszesz papiery rozwodowe, rezygnując z wszystkiego, co należy do mojej rodziny. Odejdziesz stąd z pieniędzmi, które ode mnie dostaniesz i ułożysz sobie życie z dala ode mnie. Mam wystarczająco dużo kłopotów, a żona u boku tylko mi ich dokłada.
– A jeśli odmówię?
– Będziesz bała się każdego posiłku w tym domu – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
– Jesteś...
Uniosłem rękę, skutecznie ją uciszając.
– Przebywasz w moim domu. Zważaj na słowa. – Schowałem fiolkę do kieszeni, po czym ruszyłem w stronę sypialni. – Jutro wszystko załatwimy.
Na korytarzu, tuż za rogiem, stał Victor. Z pewnością przysłuchiwał się całej rozmowie. Minąłem go bez słowa, a on ruszył za mną. Wkrótce zamknęliśmy się za drzwiami mojej sypialni.
– Nareszcie – skomentował.
– Dobrze wiesz, że to nie takie proste. Musiałem się przygotować.
– Zdaję sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogły cię spotkać, gdybyś dokładnie tego nie przemyślał. Bardziej martwi mnie Nora.
– Co masz na myśli?
– Zraniona kobieta jest zdolna do wszystkiego, byle tylko się zemścić.
– Zraniona? – zaśmiałem się gorzko. – Nie uwiodłem jej, przez ostatnie tygodnie naszego pieprzonego małżeństwa zamieniłem z nią kilka zdań. Dziś odbyliśmy najdłuższą rozmowę w naszej znajomości. Czym więc ją zraniłem?
– Została z niczym. Kogo będzie obwiniać?
– Nie jest na tyle głupia.
– Skąd ta pewność?
– Po prostu to wiem, Victor.
Złapał za klamkę, ale zanim wyszedł rzucił jeszcze:
– Zastanawiałeś się nad przeprowadzką do Nowego Jorku? Twoja matka i Davina nie powinny przebywać tam bez twojej ochrony.
– To kolejny krok na mojej liście. Pozbyłem się Nory, czas osiedlić się tam, gdzie moje miejsce.
– Dobrze, zajmę się przeprowadzką.
Kiwnąłem głową w geście zgody, a wtedy Victor wyszedł. Wcale nie chciałem zamieszkać w domu, w którym do niedawna rządził ojciec. Nowy Jork był jednak naszą perłą, której ktoś musiał strzec, by nikomu nie przyszło do głowy wyciąganie ręki po to, co nasze. Choć ochrona domu była liczna, brak głowy rodziny nie był dobrym pomysłem.