XXXII

251 15 13
                                    

_________________

|<p|

Śnieg prószył delikatnie, wiatr nawet nie pomyślał by wiać i wprowadzać sobą zamęt, przeszywający dyskomfort. Stał pod kampusem, ramieniem opierał się o czarną jak smoła latarnię.

Palił.

I patrzył.

W bliżej nieokreślony punkt przed sobą, punkt za tym punktem, w innej gęstości. Dziwnie się czuł, o ile można było w ten sposób określić tą nadrealną pustkę. A przecież on zawsze coś czuł – złość, radość, zmęczenie. Fascynację, podjarkę, stresik, adrenalinę. Nie był psycholem, posiadał uczucia. Teraz za to był pusty. Nie ciążył ten fakt na nim, nie przytłaczał. Tak jakby coś lub ktoś go wyłączyli, ten czynnik ludzki, który odróżniał go od socjopatów i innego ścierwa, winnego odizolowania od normalnych.

W zasadzie, na co dzień nie myśli się o takich rzeczach zajmujesz się po prostu sobą. Żyjesz, przeżywasz, idziesz spać, wstajesz, znów żyjesz. Nie zwracasz uwagi na to, że wokół ciebie są inni. To co teraz miał w głowie – nazwijmy to roboczo humorem – miał w zasadzie przez kilka godzin. Akceptował to, potrafił zdzierżyć, ale widział gołym okiem różnice. Ten epizod pustki naturalnie go alarmował, budził wewnętrzny niepokój.

A były bestie wśród nich, które żyły w taki sposób latami.

Bestie o dwukolorowych oczach.

Skiepował szluga, przymykając oczy i spoglądając na rakotwórczy, fizyczny manifest nałogu. Nie pamiętał już nawet kiedy zaczął palić, wydawało mu się to tak nieistotne jak to, że jego czupryna zaczyna się moczyć pod naporem grudniowej zimy. Nie reagował na to, podobnie jak nie reagował na podejrzliwy wzrok Reissówny, który wbijała w niego ukradkiem niczym cienkie sztylety od momentu, kiedy nie podszedł do nich ledwo po rozpoczęciu przerwy. Nie reagował również na wibracje w kieszeni, powodowane przez serie wiadomości, pewnie próbujących dojść do tego co mu było.

Tak samo jak na stukot koturn i małą sylwetkę, już obok.

– Co jest? – zapytała podejrzliwie, ale bez jadu. Może nawet się zmartwiała, skoro zdecydowała się podejść bez bojowego nastroju i klasycznej miny suki. – Smutno wyglądasz, Janek. Co się stało?

Ich stosunki to była klasyczna sinusoida. Raz skakali sobie do gardeł, raz nie. Wewnętrznie jednak czuł, że gdyby faktycznie się nie lubili nawet by na siebie nie spoglądali. Docierali swoje charaktery z grymasem i nerwowością, ale nikt ich w zasadzie do tego nie zmuszał. Gdyby miał się nad tym pochylić bardziej w obecnym stanie to i tak by nie wymyślił lepszego opisu. Zdecydowanie się jednak tolerowali i akceptowali.

– Nic – zbył ją, znów patrząc na papierosa. – Chociaż może – dodał, ruszając płynnie dłonią. – Zależy.

– Od czego? – drążyła, nie odpowiadając na jego filozoficzne zaczepki. – Jak mi nie powiesz, to się nie domyślę.

Autobusy co rusz podjeżdżały na przystanek i odjeżdżały. Studenciaki krążyli po placu, śmiali się i głośno wspominali ostatnią wycieczkę. Przechodzili przez pasy do pobliskich stołówek czy restauracji, korzystając z półgodzinnej wyrwy między wykładami, na których chyba nikomu nie chciało się dzisiaj siedzieć. Jemu nie chciało się za to jeść, chociaż normalnie żarł na tony. Powinno mu się chcieć, bo wczoraj bez opamiętania tyrał na domowej siłowni. Czuł zakwasy i zmęczenie mięśni, ich sztywność. Mimo marazmu, to uczucie było dobre. Zapominał, nie myślał. Myślał płycej, a to powodowało przejrzystość. Konfrontacja z tym, że prawdopodobnie przez całe życie szukało się głębi w płytkich kałużach demotywowała go. Kurwa, po prostu wszystko było nie tak.

Cicatrices [Riren, Ereri, Levi x Eren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz