XXV

223 18 140
                                    

________________

|<p|

Witki mu opadały do samej ziemi.

Ale od początku...

Nie jest w stanie nazwać tego co się działo inaczej niż pierdolnikiem. No może jest, ale kółeczko atencyjne nie oddaje całkowitej i wielopoziomowej istoty problemu. Pogodził się już z Erenem, a raczej po prostu z ich obu napięcie uszło gdzieś i nikt nie chciał wracać do tematu. Pewnie słusznie.

Gdy Reiss nie kręciła się wokół nich jak sęp nad padliną spędzali ku jego uciesze czas razem. Miał nadzieję, że ku uciesze Erena również. Szatyn go nie unikał, więcej mówił i wyglądał z dnia na dzień na mniej zdezorientowanego. No normalnie widząc go takiego idącego do przodu serce mu rosło na dłoni!

Po uszy się zakochał.

Ocenzurował w głowie temat z kim Eren mieszkał i ewidentnie skutkowało to w ich relacji na plus. Nie zauważył też, aby jego obiekt westchnień wracał z obawą do domu, więc... gościu dostał szansę. Warga Erena wygląda też o niebo lepiej, miał znów telefon – poprzedni podobno zgubił – i dał mu nawet swój numer!

Prosząc bardzo, aby nikomu go nie udostępniał.

Przyrzekł więc, że choćby go mieli ze skóry obedrzeć to tego nie zrobi.

Udało mu też się względnie zręcznie przeprosić Erena na swoje zachowanie – mimo, że nadal nie bardzo ogarniał, co zrobił źle – a jego przeprosiny zostały przyjęte. To łagodne spojrzenie śniło mu się po nocach i pojawiało pod prysznicem. Pod prysznicem oczywiście nie czuł aż takiej żenady jak teraz...

A teraz było... no, pierdolnik.

Piątek, piąteczek, piątunio, jeden wykład i kurwa z bani. Siedzieli na stołówce i próbowali zjeść lunch. Próbowali, bo w takich warunkach się nie dało. Można powiedzieć, że posiadał duże marzenia. Jednym z nich było to, żeby mógł na spokojnie z emo–kociarzem spędzać czas we dwoje. Dzisiejsza przerwa na obiad nie spełniała tego kryterium w żaden sposób.

Porco Galliard jak się przypierdolił, tak przypierdolony do nich był dalej. Teraz jednak byli kurwa mać kolegami. Porco był bliskim ziomkiem Ymir i Pieck, a te robiły za przedłużenie Reissówny. Ta zaś latała za Jaegerem, podobnie jak on. A skoro ona latała, tak latały te dwie, to latał też tamten.

Kurwa mać...

Oczywiście budziło to sensacje, ale on przywykł do takiej od najmłodszych lat. Przebojowy gówniarz był, nie? Czy chciał czy nie, Kirstein zawsze dorobił się uwagi. Siedział więc teraz w eleganckim dresiku, po opierdoleniu eleganckiego obiadku, w chuj nieeleganckiej atmosferze. Obok niego siedział Jaeger, który jadł chyba z kolei najwolniej na świecie. Co chwile mu przypominał o przeżuwaniu, bo co chwile coś go rozpraszało jebanym paplaniem, którego miał po dziurki w nosie. To znaczy coś... no ta suka, flądra wstrętna!

– Eren, że tobie się chce takie ładne lunche na uniwerek robić – zaszczebiotała podekscytowana.

– Nie chce – mruknął, wbijając widelec. – Ja nie umiem tak ładnie gotować, to robota Levia – wyjawił jej, dość cicho.

No chuj go strzeli. Co do wafla, ten siapacz robi za kuchareczke? Spojrzał w to pudełeczko i próbował przeanalizować co widzi. Makaron, ale jakiś gruby, oblepiony sezamem. Białe, równo pokrojone kawałki. Prażone orzechy? No i warzywa, do niedawna jeszcze jajko. Gdzie kurwa mięcho? Eren był anemikiem, powinien więc jeść te wszystkie mućki i inne takie, kurwa trawożerne.

Cicatrices [Riren, Ereri, Levi x Eren]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz