Gdy odzyskałam przytomność nadal leżałam na podłodze.
Spróbowałam się podnieść ale nie mogłam.
Poprostu nie mogła.
Nie dałam rady, byłam za bardzo osłabiona i obolała.
Nie ruszając głową, rozejrzałam się po piwnicy.
Była pusta.
Nie wiedziałam jaka jest godzina i czy jest noc czy dzień.
Leżałam tak długo co rusz próbując się podnieść.
Bolało mnie wszystko.
Czaszka, prawa ręka, prawa noga, brzuch i cały lewy bok, którym uderzyłam o ścianę.
Błagałam niebiosa, aby ta męczarnia się już skończyła.
Chciałam znaleźć się teraz obok braci albo chociaż jednego brata.
Po kolejnych minutach leżenia na zimnej podłodze piwnicy z dużym wysiłkiem, dałam radę się podnieść.
Najpierw do siedzącego, potem do stojącego.
Wszystkie ruchy jakie wykonywałam były powolne.
Gdy już stałam, rozejrzalam się jeszcze raz po piwnicy.
Pustka.
Nie było tu nic.
Tylko to cholerne krzesło.
Zaczęłam zmierzać w kierunku schodów prowadzących do wyjścia z piwnicy.
Gdy uniosłam i postawiłam trzęsącą się nogę ma pierwszym stopniu, jęknęlam z bólu.
Prawie spadłam gdy byłam już na połowie schodów.
Byłam już u szczytu i pociągnęłam za uchwyt.
Drzwi były zamknięte.
Za jakie grzechy?!
Pomyślałam na nowo zbierając się na płacz.
Złość i smutek zbierały się we mnie.
Zaczęłam mocno szarpać za uchwyt nie wracając uwagi jaki ból przy tym sobie powoduje.
Emocje wzięły górę.
Przeklinałam w duchu swoje życie.
Od kiedy zamieszkałam z braćmi, moje życie jest w niebezpieczenstwie.
Ciągle ktoś chce mnie zabić, ciągle ktoś chce mnie porwać, ciągle ktoś chce mnie pobić.
Kocham swoich braci bardzo mocno, ale no kurcze tak nie da się żyć.
Jak mieszkałam ze swoją kochaną mamą, moje życie było co prawda nudne, ale i pełne miłości od niej i babci.
Zamyślona teraz stałam już bez ruchu pod drzwiczkami w suficie piwnicy, które w się uchyliły.
Odrazu się ocknęłam z myśli jakie mnie naszły i zamarłam, a moje serce zabiło szybciej.
Stał tu teraz jeden z moich porywaczy.
-Co? Myślałaś, że drzwi będą otwarte a ty sobie uciekniesz?- prychnął -nie, nie, nie tak to nie będzie- powiedział, odwrócił głowę gdzieś za siebie i krzyknął rozkazującym tonem -weź telefon i choć tutaj. Perełka się niecierpliwi.
Wszedł do piwnicy, złapał mnie za nadgarstki tak, że teraz stałam do niego tyłem i lekko mnie popchnął abym szła.
Zrobiłam to co mi kazał i zeszłam po schodach z nim za plecami.
Kazał mi usiąść na krześle, a ja przez sekundę pomyślałam aby szybko uciec, ale byłam za bardzo osłabiona.
Usiadłam, a on krzyknął jeszcze w stronę schodów do kogoś aby ten wziął jeszcze sznur.
Na nowo miałam być przywiązana.
Westchnęłam.
W ciągu paru sekund zjawił się tutaj drugi mężczyzna trzymający taki sam sznur jakim przywiązano mnie tutaj na samym początku.
Na nowo zawiązywali mi ręce i nogi, a gdy skończyli jeden z nich wyjął z kieszeni czarnej kurtki telefon.
-Podaj numer Vincenta- rozkazał mi ten który trzymał telefon.
Zaczęłam dyktować numer swojego brata.
Dobrze że znałam go na pamięć bo gdyby nie to oni by nie zadzwonili i by mnie zabili, tak jak mieli pierwotnie w planach.
Widocznie włączył tryb głośno mówiący bo dźwięk połączenia był głośny.
Nikt nie odebrał.
Serce na nowo zabiło mi szybciej.
-Co to ma kurwa być?!- wykrzyczał trzymając telefon.
- Żarty se robisz?!- krzyknął drugi - Podałaś kurwa inny numer?!
-Nie! Jestem pewna, że to prawidłowy numer. Vince nie zawsze odbiera telefony- tłumaczyłam płaczliwie.
-Zadzwonię jeszcze raz, a jak nikt nie odbierze, będziesz cierpieć z winy twojego braciszka.
Zadzwonił ponownie.
Długo nikt nie odbierał, a ja już straciłam nadzieje, że Vince odbierze, a po policzkach poleciały mi pojedyncze łzy.
Znowu mi coś zrobią.
W ostatniej chwili odebrano połączenie od moich porywaczy.
Ze słuchawki dobiegł głos Vincetna.
-Halo?