Tej nocy praktycznie nie spałam.
A gdy już zasnęłam to tylko na moment i za każdym razem budziłam się oblana potem.
W kółko śniło mi się, że ktoś znowu próbuje mnie skrzywdzić.
Gdy poraz kolejny zasnęłam, mój sen był zaskakująco spokojny - byłam w swoim pokoju w domu, siedziałam na łóżku, a przed sobą widziałam szczęśliwych i roześmianych wszystkich swoich braci.
Trwało to tak dobre kilka sekund, a ja cieszyłam się, że są szczęśliwi.
Nagle ich oczy zrobiły się czarne a z śmiejących się buzi zaczęło wydobywać się coś czerwonego.
Przeraziłam się tak bardzo że czułam jak moje serce zaczęło bić szybciej.
Poczułam kłucie w klatce piersiowej i nie mogłam wziąść wdechu.
Jakby niewidzialny sznur zawiązał się w koło mojej szyi.
Wtedy już wiedziałam, że śniłam, ale naprawdę nie mogłam oddychać.
Nagle nastał mrok.
Nie było nic, a nic tylko mrok.
Moi bracia, a raczej przerażające ich wersję jakie mój mózg sobie wykreował, zniknęły.
Mój pokój też zniknął i została tylko czarna otchłań.
Nie widziałam nic poza ciemnością.
Kłucie w klatce piersiowej się zwiększyło, a ja dosłownie się dusiłam.
Otworzyłam oczy.
Pierwsze co zrobiłam to wzięłam głęboki wdech i zakaszlałam.
Zamrugałam kilka razy by wyostrzyć wzrok.
Odrazu pochyliły się nade mną dwie osoby.
Jedną z nich był Vince, a druga to nieznany mi mężczyzna, zgaduję, że to jakiś lekarz, sądząc po jego ubraniu.
Zauważyłam też, że miałam na sobie maskę tlenową.
Byłam kompletnie zdezorientowana.
Nie wiedziałam co się dzieje.
-Vince...?- zapytałam ochrypnietym i cichym głosem.
-Tak, Hailie?
-C-co się dzieje?
-Nad ranem nie mogłaś oddychać. Dusiłaś się. Niewiadomo dlaczego.
W oczach stanęły mi łzy a ja robiłam wszystko co w mojej mocy by nie poleciały.
Nie chciałam płakać za każdym razem gdy mówiono mi co się ze mną dzieje.
Nie chciałam wyglądać w oczach braci na płaczka.
Chociaż i tak już zapewne w ich oczach tak wyglądałam.
Nie wiem co się stało później.
Byłam tak zmęczona i osłabiona, że wystarczyło tylko jedno mrugnięcie abym zasnęła.
Dziwnie się czułam, gdy zorientowałam się iż pewne rzeczy się ciągle powtarzają.
Na przykład, gdy byłam porwana i byłam w tej całej przeklętej piwnicy to ciągle mdlałam i się budziłam.
Teraz jest podobnie bo ciągle zasypiam z zbyt dużego zmęczenia lub osłabienia.
Jakby to normalne, że ludzie śpią gdy są zmęczeni, ale jak ja się tak przyjrzałam mojemu przypadkowi to poczułam się dziwnie.
A może to ze mną jest coś nie tak, skoro tak bardzo przejmuję się tak błahą rzeczą?
A może zaczynam wariować?
Nie wiem.
Może zaczynam wariować z nadmiaru traumatycznych wspomnień?
Bo jakby tak sobie popatrzeć to jest ich całkiem sporo, a te ostatnie to...
Ehh...
Przebudziło mnie stłumione pikanie i głosy.
Znajome głosy.
Choć teraz praktycznje się przekrzykiwały.
Otworzyłam oczy, zaspana i przekierowałem wzrok do źródła hałasu.
Ujrzałam szerokie barki Dylana.
Przed nim stał Shane.
Obaj coś do siebie krzyczeli starając się by robić to jak najciszej, wymachując rękoma.
Obok nich na fotelu siedział Vincent, marszcząc brwi i przymykając powieki.
Will siedział na fotelu obok, ale teraz już poderwal się na równe nogi i wszedł pomiędzy kłócących się braci.
A Tony nawet na nich nie patrzył, zagapiony w okno i siedząc na parapecie.
Gdy Will poszedł (zgadywałam) uciszyć braci, ci stali się jeszcze głośniesi, krzycząc jeszcze głośniej i bardziej oskarżycielsko.
-Koniec tego.- rozbrzmiał w całej sali lodowaty głos najstarszego brata, który teraz już wpatrywał się swoimi jasnymi tęczówkami w Dylana i Shane'a.
Oczywiście nastała cisza.
Nie trwała ona jednak zbyt długo.
Niestety...
Chłopacy znowu zaczęli krzyczeć i wymachiwać rękoma.
Byłam tak zaspana i potrzebowałam spokoju, że nie mogłam znieść tego hałasu.
-Możecie trochę ciszej?- zapytałam stanowczo, ale też sennie dając znać braciom o swojej obecności.
Na nowo nastała chwilą ciszy, gdy oczy każdego z braci skierowały się ku mnie.
-Malutka...- usłyszałam po chwili, teraz już łagodny głos Will'a, gdy jako pierwszy zaczął zmierzać w moim kierunku.
-Will co się dzieje?- zapytałam rozkojarzona i zupełnie zdezorientowana tym co się stało zanim usnęłam.
-Już wszystko dobrze.
-O mały włos się nam nie udusiłaś mała dziewczynko.- powiedział Shane nagle z nikąd pojawiając się obok Will'a, przy okazji też zauważyłam, że byłam już otoczoną wszystkimi braćmi.
-Ale jak to...?- łzy napłynęły mi do oczu z emocji.
Nie wiedziałam jak to wyjaśnić, że miałam spokojny sen, a gdy nagle nie mogłam nabrać oddechu ten spokojny sen przemienił się w horror.
Te upiorne twarze braci gdy ich oczy były czarne, a śmiejące się buzie z wypływającą z nich krwią, przyprawiały mnie o dreszcze.
-Hailie słyszysz?- wyrwał mnie z zamyślenia Will.
-Nie wiadomo co było przyczyną. W pewnym momencie nie mogłaś złapać oddechu i poprostu się dusilaś, pogrążona we śnie.- odpowiedział lodowato Vincent.
Kolejna chwila ciszy.
-Wtedy gdy się dusiłam... Widziałam was.- zauważyłam zdezorientowanie na twarzach braci -W sensie śniliście mi się. - nikt nic nie mówił więc kontynuowałam -Byliście szczęśliwi. Wszyscy. Wszyscy się śmialiście i byliście szczęśliwi, ale nastała ten straszny moment... Wtedy kiedy nie mogłam oddychać. Staliście się straszni. Zamieniliście się w jakieś monstrum z horrorów- zapłakałam.
Poczułam jak jedną ręką Will łapie mnie za zdrową rękę, a kciukiem drugiej starł mi łzy z twarzy.
Chłopacy jeszcze coś do siebie mówili, ale ja byłam zbyt rozkojarzona by słuchać.
-Hailie.