Gdy się przebudziłam, była noc.
W pomieszczeniu panował mrok, ale moje oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Vincenta i Willa ale nikogo nie było w sali.
Przecież nie zostawili by mnie samą w szpitalu i to jeszcze po tak traumatycznym przeżyciu... Prawda?
Mrugnęłam, a w pomieszczeniu zauważyłam kogoś w jednym z kątów przydzielonego mi pokoju.
Na początku się wystraszyłam bo ten ktoś pojawił się tak nagle, ale po chwili pomyślałam, że to może któryś z braci którego wcześniej nie zauważyłam?
Chciałam zapytać kto tam stoi, ale nie mogłam wypowiedzieć ani słowa.
Nagle w uszach strasznie mi zapiszczało, a chwilę później osoba która była razem ze mną w pokoju, zaczęła iść w kierunku mojego łóżka.
Gdy był już wystarczająco blisko, zamarłam.
To nie był żaden z moich braci tylko jeden z tych facetów którzy mnie porwali.
Chciałam się krzyczeć i uciec z pokoju, ale moje ciało znieruchomiało.
Byłam sparaliżowana.
Ten człowiek nachylał się już nade mną a ja zaczęłam płakać gdy z nikąd trzymał w ręce nóż.
Nie chciałam znowu przeżywać tego samego.
Nagle usłyszałam przerażający krzyk.
Długi krzyk.
Chwilę mi zajęło by się zorientować, że to był mój krzyk, ale przecież miałam zamknięte usta.
Znowu mrugnęłam.
Mężczyzny już nie było, pisk oraz krzyk ustały, a ja już mogłam mówić i się ruszać pomimo, że ruszyłam tylko głową.
Drzwi od sali się otworzyły, a w drzwiach stanął Vince.
Widziałam przerażenie w jego oczach gdy podszedł do mojego łóżka zapalając kiczowatą lampeczkę która ledwo oświetlała pomieszczenie na pomarańczowo.
Vince zapytał mnie czemu krzyczałam, ale ja przecież nie krzyczałam.
Zapytałam czy jest pewny czy to akurat ja krzyczałam, a gdy on powiedział, że krzyk wydobywał się z mojego pokoju, opowiedziałam mu całe zdarzenie jakiego doznałam chwilę przed jego przyjściem.
-Miałaś paraliż senny Hailie.
-Paraliż senny? Przecież to było tak prawdziwe i potworne...
-Już wszystko dobrze. Znajdziemy tych którzy wyrządzili ci krzywdę i my się już nimi zajmiemy. Z tego co wiem było ich dwóch prawda?
-Tak... Ale został tylko jeden- odpowiedziałam z lekkim wahaniem.
-Jak to został tylko jeden?
-Noo... tak jakby... zastrzeliłam jednego gdy on i ten nóż w moim brzuchu...- zapłakałam.
-Spokojnie Hailie.
-Ja nie chciałam nikomu zrobić krzywdy...
-Dlaczego bronisz mężczyznę który wyrządził ci tak wielką krzywdę?
-Nie wiem.- naprawdę nie wiedziałam. Może poprostu mam zbyt dobre serce?
Chciałam już zmienić temat dlatego zapytalam:
-Gdzie jest Will?
-Pojechał do domu- odpowiedział mi Vince.
-Aha...
Zrobiło mi się smutno, że nie został tutaj ze mną ale widocznie miał powody.
-A kiedy będę mogła wyjść ze szpitala?
-Hailie...- zaczął Vince z widocznym zmartwienie -Masz bardzo poważne obrażenia, dopiero co miałaś operacje. Mogę ci tylko powiedzieć, że nie prędko.
-Mhm...
Nie nawidziłam szpitali, dlatego nie chciałam tutaj dłużej być no, ale muszę przyznać rację Vincentowi, bo nawet nie mogę ruszyć ręką czy nogą i ciągle czuje kłucie w brzuchu.
-Idź spać Hailie. Jest druga w nocy.
Nie odpowiedziałam tylko uśmiechnęłam się lekko, ale tym razem nie mogłam zasnąć.
Widziałam jak Vincent siada na fotelu, niby do spania, ale też gotowy w każdej chwili do działania.
Nie chciałam go niepotrzebnie zadręczać tym, że nie mogę zasnąć.
Widać było po nim zmęczenie, a poza tym nawet jak mu to powiem to to nie sprawi, że jakoś magicznie zasne.
W pewnej chwili przypomniały mi się ostatnie traumatyczne zdarzenia, a ja poczułam pieczenie w nosie i łzy zaczęły wypływać z moich oczu.
Nie chciałam teraz płakać, żeby nie obudzić mojego brata, ale nie mogłam nic na to poradzić.
Po niedługim czasie, bo minęły może cztery minuty, już się uspokoiłam.
Wytarłam mokrą od łez twarz lewą ręką, bo prawą nadal wykonanie najmniejszego ruchu sprawiało mi ogromny ból.