sen, a może śmierć?

2.4K 47 46
                                    

To naprawdę był Vincent.

-Vince!- powiedziałam pełnym szczęścia i osłabionym głosem.

-Hailie!- podbiegł do mnie, natychmiast mnie przytulając i nie dbając, że jego biała koszula będzie teraz uplamiona we krwi.

Gdy tak trwałam w jego uścisku, wszystko zabolało mnie jeszcze mocniej, ale nie protestowałam bo właśnie tego potrzebowałam.

Gdy wkońcu oderwaliśmy się od siebie, Vince obejrzał mnie szybko od stup do głów zaciskając szczękę.

Najdłużej zapatrzył się na moją całą zakrwawiona już rękę, którą przyciskałam do brzucha.

Domyślał się chyba, że zostałam dźgnięta.

-Jedziemy do szpitala- zarządził otwierając mi drzwi od strony pasażera, i pomagając mi wejść do auta w pośpiechu.

Gdy Vince zajął mniejsce kierowcy i odpalił silnik, zaczął jechać tak szybko jak zwykli jeździć bliźniacy lub Dylan.

-Od jak dawna krwawisz?- zapytał marszcząc brwi.

-Nie wiem... chyba od piętnastu lub dwudziestu minut... Ale to nie jest głębokie dźgnięcie- odpowiedziałam mu.

-Nie ważne czy głebokie czy nie, mocno krwawisz. Musisz jak najszybciej zneźć się w szpitalu. Od naszego miasta jest około pół godziny drogi. Dasz radę?

-Chyba tak...

Czułam się coraz bardziej i bardziej osłabiona.

Nawet nie miałam siły spytać co to za auto bo nie pamiętam żebyśmy takie mieli.

Gdy spojrzałam na Vince'a, on trzymał już w ręce telefon, coś w nim klikając i widząc moje rosnące z każdą sekundą osłabienie kazał mi się położyć na jego kolanach, co zrobiłam.

Przybliżył telefon do ucha.

Zaczął mówić do kogoś, że mnie znalazł i, że jestem w tragicznym stanie, że mam dużo siniaków, ran, że zostałam dźgnieta w brzuch i wspomniał coś o jakimś szpitalu.

Oczy zaczęły mi się lepić sprawiając, że robiłam się coraz bardziej senna.

Zakończył połączenie i coś do mnie mówił, ale nie byłam w stanie go słuchać zabardzo skupiając się na rosnącym bólu.

Ciągłe starałam się być przytomna co było nie lada wysiłkiem.

Vince widząc jak co rusz zamykam oczy zaczął mnie wybudzać z macek snu, a może i śmierci.

Gdy poczułam, że naprawdę już zaczynam umierać, poczułam, że muszę poinformować o tym Vincenta.

-Chyba umieram- wymamrotałam ledwo słyszalnie.

-Wszystko będzie dobrze, Hailie wszystko będzie dobrze- chyba pierwszy raz widziałam tak wielkie przerażenie u Vincenta, on napewno wiedział, że na serio już umierałam na jego kolanach, ale nie chciał dopuszczać do siebie tej myśli.

-B-boli Vince...

-Ma prawo boleć, musi boleć to jest znak, że jesteś świadoma tego co się dzieje.

-Nie chcę żeby bolalo- powiedziałam ledwo składając słowa.

-Za dziesięć minut dojedziemy do szpitala.

-Vince... ja nie dam rady.

-Hailie... Hej! Popatrz na mnie! Nie zasypiaj. Hailie dasz radę jesteś silna.

Wcale nie byłam.

Ledwo utrzymywałam się przy przytomności.

Coś mokrego zleciało mi na i tak już całą marką od moich łez i zazchnietej krwi, twarz.

To była łza Vincenta.

Mój najstarszy brat, Vincent Monet, zawsze z kamienną twarzą i lodowatym wzrokiem, płakał.

Płakał!

Nie dowierzałam w to.

Gdy znowu zamykałam oczu na dłużej, Vince zaczął mnie szczypać abym nie zasnęła. Albo... Nie umarła.

-Już wjechaliśmy na teren szpitala- to były ledwo słyszalne i ostatnie słowa jakie usłyszałam od swojego brata.

Teraz już widziałam tylko ciemność.

Poczułam jak ktoś, zapewne Vincent wziął mnie na ręce.

Teraz pomimo zamkniętych oczu, widziałam światło.

Już ledwo czułam ból, albo że jestem podawana z rąk do rąk lub kładzono mnie na czymś twardym.

Czułam się jakbym była pod wodą, wiedziałam, że w koło panował chaos, ale ja byłam od niego w dziwny sposób zdystansowana.

Ktoś mówił, że potrzeba więcej jednostek krwi, ktoś inny krzyczał żeby ją ratować...

Rodzina Monet Łatwy CelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz