przeżyłam

2.3K 49 5
                                    

Przeżyłam.

Przez chwilę obraz przed oczami był jeszcze rozmazany.

Przez sobą widziałam ścianę która znajdowały się może trzy lub cztery metry ode mnie, a z boku, kątem oka zauważyłam dwie sylwetki.

Leniwym ruchem przeniosłam na nie wzrok, a ból się rozrastał.

Moim oczom ukazali się moi bracia.

Will i Vincent.

Wtedy uświadomiłam sobie, że ściana przede mną to musiał być sufit, a ja leżałam.

Przełknęłam ślinę i zapłakałam.

-Hej, spokojnie, bez paniki Hailie- powiedział szybko Will przerażony, że zaraz przez te nerwy narobię sobie jeszcze większej biedy.

-Jesteś w szpitalu- zaczął Vincent swoim stabilnym głosem -Miałaś operacie, która się udała. Właśnie się wybudziłaś. Wszyscy tu z tobą jesteśmy.

-B-boli oczami.- wyskamlałam, wpatrując się w niego załzawionymi oczami.

Jego szczęka się napięła, ale w żaden inny sposób nie dał po sobie znać, że mój płacz go ruszał.

-Ma prawo boleć. Masz założone szwy na nodze, ręce i brzuchu, ale operacja się udała. Popatrz na mnie, Hailie. Słyszysz? Nic złego ci się nie dzieje, boli cię, bo rany się goją. Zaraz przyjdzie pielęgniarka i zwiększy ci dawkę środków przeciw bólowych, dobrze?

Nie, nie dobrze.

Z każdą sekundą byłam coraz bardziej przytomna i świadoma tego rwącego bólu.

Dłonie zacisnęłam w pieści - jedną na swojej koszulce, a drugą na pościeli.

-Boli mocno- pisnęłam tylko, ledwo będąc w stanie się wysłowić przez płytkie wdechy, jakie brałam.

A gdy chciałam się uspokoić i wziąść głębokie, nie mogłam.

Fizycznie nie mogłam, za bardzo cierpiałam.

Will uniósł głowę na drzwi, jakby w rozpaczy siłą telepetii starał się przywołać tu pielęgniarkę i chyba mu się udało, bo te otworzyły się i wkroczyła przez nie kobieta z personelu szpitala, głośno poganiana przez chuchającego jej na kark, zmaterializowanego znikąd Dylana.

Wleciał tu za nią w towarzystwie bliźniaków.

-Trzeba jej w tej chwili dać coś przeciwbólowego.- oznajmił odrazu Will rozkazującym tonem.

-Wszystko z nią ok?- zapytał głośno Dylan starszych braci, a potem odrazu dodał do pielęgniarki nie mniej wymagająco niż Will:- Zbadaj ją.

Pielęgniarka wyprosiła wszystkich z sali na korytarz.

Dostałam jakieś leki przeciwbólowe i zostałam zbadana.

-Musisz teraz dużo odpoczywać- powiadomiła mnie pielęgniarka łagodnym głosem -Twoi... bliscy będą mogli do ciebie wejść za parę godzin.

Nie odpowiedziałam jej bo nawet nie miałam na to siły.

I wyszła zostawiając mnie samą w sali.

Czemu za parę godzin?

Chciałam żeby chłopcy byli przy mnie.

Tu i teraz.

Potrzebowałam ich teraz, gdy cierpiałam.

Dużo w ostatnim czasie wycierpiałam będąc daleko od nich, dlatego chciałem żeby byli przy mnie teraz.

Jeszcze przez parę długich minut po jej wyjściu bolał mnie najbardziej brzuch, a ręką i nogą na których również miałam szwy, nie mogłam wykonać najmniejszego ruchu.

Łzy spływały po bokach mojej twarzy, mocząc ją.

Na szczęście niedługo potem zasnęłam,  odcinając się od bólu.

Obudziły mnie jakieś głosy.

-...ałeś? Ona jest tak blada jak żywy trup.

Powoli otworzyłam oczy.

Wszyscy tu byli.

Wszyscy byli tu ze mną.

Rany nadal mnie bolały, ale nie tak mocno jak wcześniej.

Vincent siedział na foletu, obok niego na drugim fotelu siedział Will.

Tony siedział na parapecie, wpatrując się w okno, Shane siedział na stołku przy oknie, a Dylan chodził w kółko mówiąc coś w stronę Shane'a.

Zauważyłam, że za oknem było już ciemno.

Niespodziewanie złapałam kontakt wzrokowy z Dylanem, który natychmiast do mnie podszedł.

-Hailie!

Wyglądał jakby chciał mnie przytulić, ale nie mógł.

Ja też chciałabym go przytulić.

Nagle wokół mojego łóżka zebrali się wszyscy moi bracia.

-jak się czujesz?- zapytał ze zmartwieniem Shane.

-Nadal boli- odpowiedziałam zmęczonym i ochrypłym głosem.

Rozmawialiśmy jeszcze przez parę długich minut.

Między czasie przyszła pielęgniarka, żeby mnie zbadać.

Trochę też płakałam gdy mówiłam braciom co widziałam gdy miałam operacje i opowiedziałam też wszystkie chwilę spędzoną razem z chłopakami, które mi się przypomniały podczas operacji.

Chłopacy rykneli śmiechem gdy opowiedziałam im jak Vincent oblał się kawą i pomimo iż jego kąciki ust się uniósły w delikatnym rozbawieniu, zmierzył wszystkich braci lodowatym spojrzeniem.

Gdy zrobiło się już bardzo późno a chłopacy musieli wracać do domu, każdy z nich chciał tu zostać.

Nawet nie zważali na to gdzie będą spać.

W końcu Vincent swoim magicznym spojrzeniem zmusił świętą trójce, aby pojechali do domu bo mieli szkole na następny dzień.

Finalnie zostali ze mną Vincent i Will.

Jeszcze trochę z nimi porozmawiałam, ale szybko zasnęłam.

Rodzina Monet Łatwy CelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz