Obudziłam się już nie na krześle tylko na podłodze.
Czułam się jakby czas zataczał koło dlatego, że ciągle tracę przytomność i ciągle się budzę.
Gardło strasznie mnie kuło i jestem pewna, że mam nawet ślad na szyi po duszeniu.Tym razem nie pozostawili mnie samą w piwnicy.
Stali przed schodami i patrzyli na mnie.
Ledwo podniosłam się na chwiących rękach, a oni już szli w moim kierunku.
-Błagam nie...- pisnęłam wiedząc, że już chcą mi coś zrobić.
Gdy się już zbliżyli, zaczęli mnie bić.
Poprostu bez słowa wzięli się za bicie mnie.
Już po paru długich minutach, nie miałam siły nawet ledwo ruszyć palcem.
Byłam cała obolała, posiniaczona i zakrwawiona.
Czułam się jakbym zaraz miała umrzeć z bezsilności.
Czułam jakby poboli mnie prawie na śmierć.
Krew teraz była wszędzie.
Na podłodze, na rękach porywaczy, leciała mi też z buzi, nosa, z nowych ran, mój szkolny mundurek również był cały czerwony, byłam dosłownie cała we własnej krwi.
Byłam odwodniona i głodna, ostatnio kiedy coś jadłam i piłam to było na przerwie na lunch w szkole w poniedziałek, jakąś godzinę przed uprowadzeniem mnie.
Teraz tylko już leżałam na brzuchu i patrzyłam na wchodzących po schodach porywaczy.
Byłam również śpiąca i zmęczona tymi wszystkimi torturami więc nawet nie wiem kiedy, ale zasnęłam.
Znowu zatacza się kółko, bo znowu zasypiam, a potem będę się budzić...
Czułam jakby czas się powtarzał, tylko w innych wersjach.
Gdy na nowo odzyskałam przytomność, nadal nie mogłam się ruszyć, byłam zbyt obolała.
Więc leżałam tak przez długi czas.
Poddałam się już psychicznie.
Nie wierzyłam w to, że ktoś zdoła mnie odnaleźć albo, że przeżyje.
Ci ludzie to są poprostu potwory.
Czerpią radość ze sprawiania mi piekła na ziemi.
Po długim czasie, sprawiając sobie również duży ból, podniosłam się.
Cieszyłam się jak głupia gdy to mi się udało.
Znowu podeszłam do schodów i znowu zaczynałam po nich wchodzić.
Czułam wtedy niewyobrażalny ból chyba w każdej części mojego ciała.
Jak byłam już pod drzwiczkami, nie zamierzałam znowu szarpać za uchwyt jak nienormalna.
Dlatego spróbowałam raz i delikatnie.
Japierdole.
Znowu zamknięte.
Otarłam łzy sprowadzone w moich oczach i wtedy pomyślałam, że los się nademną zlitować.
Na schodkach leżał pistolet.
Widocznie musiał wypaść jednemu z nich.
Rzuciłam się szybko po ten pistolet.
Trzymając go, obie ręce mi zdrzały.
Chciałam zwabić tutaj porywaczy, postrzelić i uciec.
Szarpałam za uchwyt, aby tak jak wcześniej przyszedł tu jeden z nich.
Gdy usłyszałam kroki, szybko zeszłam ze schodów o mało się z nich nie wywalając.
Broń schowałam za plecy.
Porywacz ustał na schodach.
-Czego?- warknął.
-Pierdol się- odpyskowałam.
Ruszył w moim kierunku, a ja na chwilę zamarłam bo co jeśli broń była nie naładowana?!
Gdy stał już ze mną twarzą w twarz, wycelowałam w niego pistolet odrazu go odbespieczając.
Zrobił wielkie oczy.
Chyba nie spodziewał się tego.
Napewno nie.
Strzeliłam w jego kolano na co głośno przeklnął.
A ja biegiem rzuciłam się do schodów.
Jak już wyszłam z piwnicy, na chwilę znieruchomiałam i wpatrywalam się w drugiego porywacza odwajemniającego moje spojrzenie.
Zastygłam i nie mogłam się ruszyć.
On widząc mój paraliż ruszył do mnie, zwinnym ruchem wyciągając z kieszeni kurtki jakiś nóż.
Stał już bardzo blisko mnie, a ja będąc tak przerażona, nieumyślnie strzelilam w jego klatkę piersiową.
Po mniej niż dwóch sekundach upadł na ziemię.
Upuściłam pistolet.
Poczułam coś mokrego i lepiego pod żebrem.
Zerknęłam w dół.
Nóż który wcześniej trzymał ten człowiek teraz wystawał z mojego brzucha!
Zamarłam.
Z każdą sekundą czułam coraz większy ból.
Zbliżyłam trzęsące się ręce do noża i z mocno walącym sercem wyciągnęłam nóż z brzucha.
Dźgniecie nie było jakieś bardzo głębokie.
Korzystając z ostatnich sił jakie mi jeszcze zostały w pośpiechu wyszłam z tego przeklętego domku.
Przed domem była wydeptana ścieżka.
Zaczęłam iść tą ścieżką.
Po około trzech minutach chodzenia po tej ścieżce, zobaczyłam drogę.
DROGĘ!!!
Moja rana coraz bardziej krwawiła, ale dawałam radę iść.
Doszłam do drogi.
Nie wiedziałam tylko w którą stronę iść.
Zdecydowałam, że będę iść w lewo.
Nogi zaczęły mi się uginać po kolejnych minutach.
Widziałam jakiś samochód więc zaczęłam machać prawą ręką i krzyczeć żeby się zatrzymał, gdy lewą przytykałam ranę w brzuchu.
Kierowca się nie zatrzymał.
Jezu co za człowiek. Serca nie ma. A może poprostu się mnie wystraszył? Ale skoro widział, że jestem cała we krwi to powinien mi pomóc.
Z moich oczu prysnęła fontanna łez.
Szłam dalej, coraz bardziej osłabiona i coraz bardziej się wykrwawiając.
W pewnym momencie, opadłam na kolana, powodując kolejne fale bólu od ran, nie będac w stanie dalej iść.
Spuciłam wzrok na swoje kolana i zapłakałam z pezsilności.
Usłyszawszy jadący samochód, moja głowa wystrzeliła do góry.
Jechał kolejny samochód.
Był jeszcze daleko więc spróbowałam podnieść się na równe nogi i dopiero wtedy zamachalam ręką znowu krzycząc o pomoc.
Samochód zaczął zwalniać.
TAK!!!
Samochód wyglądał jakby został właśnie wyciągnięty z salonu, był czarny z przyciemnianymi szybami.
Zatrzymał się niedaleko mnie.
Ucieszona, że ktoś zaraz mi pomoże popłakałam się już nie z bólu ale ze szczęścia.
Robiąc kilka malutkich kroczków w stronę samochodu, z niego właśnie ktoś wyszedł.
Vincent.