Rozdział 15

725 121 36
                                    

Witajcie Kochani! No początku bardzo chciałam wam podziękować, że dotrwaliście do 1/4 opowieści :D, która w końcu po tym rozdziale, przybierze kształt tego, o czym pomyślałam, pisząc prolog. Wyobraźnia nie sługa... Robi, co chce :) Pozdrowienia dla was! I życzę wam miłej lektury, a historia Lidii niech brnie do przodu...

Dla przypomnienia: Opowieść jest pełna scen seksu i treści nieodpowiednich dla osób wrażliwych.

*****************************************************

Biegłam. Tak szybko biegłam niesiona przerażeniem. Serce chciało wyskoczyć mi z piersi i biec obok. Czułam na sobie krew Patki... Byłam nią oblepiona od stóp do głów. Czułam jej zapach. Piekące łzy lały mi się po policzkach.

– Nie... Nie... – powtarzałam sobie, cały czas mocno wierząc, że to tylko sen... Tylko popierdolony sen, z którego zaraz się obudzę i znów wszystko będzie tak, jak zwykle... Wszystkie ważne dla mnie osoby pękły przed chwilą niczym balon na moich oczach. Ich krew przykryła pięknie mieniące się kryształy, sprawiając, że w komnacie pociemniało. Była wszędzie. Ten wrzask i dźwięk pękających tkanek... Ostatnie przerażone spojrzenie przyjaciółki... Nie, to się nie wydarzyło.

Skręciłam w prawo, biegnąc ile sił w nogach i zobaczyłam przejście w skale, w które odruchowo wbiegłam, lekko pochylając głowę. Niesiona histerią i strachem poczułam nagle, że kryształy, po których stąpałam, zaczęły się poruszać. One wręcz uciekały mi spod stóp! Próbowałam jeszcze się czegoś złapać, ale wpadłam w czarną otchłań.

                                  * * *

Obudziłam się. Zamrugałam intensywnie, próbując złapać ostrość widzenia.

– Ożeż... – usiadłam cała poobijana, rozglądając się dookoła. – Co? Gdzie ja...? – spojrzałam na podłogę, która mieniła się takim samym blaskiem, co ten wcześniejszy, cholerny artefakt – ... jestem...? – Nie, całe ogromne pomieszczenie było wyłożone tym samym materiałem.

Wielka kwadratowa komnata. Spojrzałam w górę i zobaczyłam wielką czarną dziurę, z której chyba wypadłam. Zastanowiło mnie, że była niesamowicie wysoko, a ja jakimś cudem nic sobie nie połamałam. Przeleciałam wzrokiem jeszcze raz po pomieszczeniu. W jego centrum zobaczyłam ją.

Lewitującą w powietrzu, metalową, mieniącą się kulę.

Podniosłam się na bardzo miękkich nogach. Nie czułam żadnego większego urazu. Albo ten skafander był magiczny, albo stało się coś, o czym jeszcze nie wiem.

W KOŃCU... JESTEŚ.

Głos! Oczywiście. Znowu ten cholerny głos. Musiałam się uspokoić i posklejać fakty. Spróbować ogarnąć pozycję, w jakiej się znalazłam i powiem wam, że nie było kolorowo. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ile czasu minęło i co się właściwie stało... I-Kropek milczał. Miałam wrażenie, że ta komnata albo go zepsuła, albo kontrolowała, albo zaburzała jego działanie. Byłam zdana tylko na siebie.

Przeszłam się parę kroków, słysząc własny odgłos butów, odbijający się głośno od powierzchni. Nigdzie nie widziałam wyjścia. Ta metalowa kula... Miałam wrażenie, że to cholerstwo mnie obserwuje niczym swoją ofiarę.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam zniecierpliwiona. – Już miałam dość udawania, że tego czegoś nie słyszę i spojrzałam z irytacją w kierunku artefaktu. Rozłożyłam ręce i podeszłam bliżej. Co mi pozostało? Mogłam strzelić sobie w głowę (a nie, nie mogłam, bo zgubiłam po drodze karabin) albo zdjąć kaptur się udusić... To byłoby najprostsze rozwiązanie.

Szepty Umysłu Część I [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz