Rozdział 8

771 127 21
                                    

Otworzyłam oczy. Zapiekły okropnie. Poruszyłam się. Straszliwy ból głowy. Podniosłam się niepewnie, nie bardzo wiedząc, gdzie jestem i co się dzieje... Która godzina? Jaki dziś dzień? Mam iść na uczelnie? Czemu komputer mnie nie obudził?

– Komputer! – krzyknęłam przepitym głosem. Zakaszlałam.

Rejestracja głosu. Wczytuje. Witaj Lidio.

– Podaj informacje dnia i skanuj.

Oczywiście. Godzina: 12:20, Sobota 19 Maja 2323 rok. 17 stopni Celsjusza, odczuwalne 15 stopni Celsjusza. Pogoda: deszczowo.

Skanowanie: Uwaga! Lidio, jesteś odwodniona. Wykryłem ból skroniowo-czołowy oraz delikatne urazy w kolanach, oraz łokciu. Możesz odczuwać ból w mięśniach. Zalecenia: pij dużo wody oraz udaj się na konsultację lekarską. Po chwili komputer ucichł.

– O Jesus... – jęknęłam z bólu. Poszukałam wody na szafce nocnej, brak... sięgnęłam koło łóżka. – Błagam... – Złapałam butelkę, z ogromną ulgą i jednym haustem wypiłam prawie całe opakowanie. Jednym okiem rozglądnęłam się po pokoju. Wszystko wyglądało normalnie... Trochę ubrań rozwalonych na fotelu od biurka, po moich wczorajszych przebierankach. Wstałam i na bosaka przeszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i zamarłam. Nadal, miałam na twarzy tego cholernego szopa!

– O Jesus... – Przez chwilę próbowałam się wyciszyć i przypomnieć cały wczorajszy wieczór. Po paru sekundach wskoczyłam jednak pod prysznic. Woda zaczęła płynąć w ustalonej przeze mnie temperaturze. Zmieniłam na panelu dotykowym na trochę chłodniejszą. Miałam wrażenie, że usłyszałam syknięcie, jakbym zgasiła ogień. Mruknęłam z przyjemności. Zaczęłam mocno pocierać twarz, w nadziei, że długopis puści. Umyłam włosy, nałożyłam odżywkę. Gdy wyszłam spod prysznica, spojrzałam z nadzieją w duże lustro.

– Osz kurde... – Załamałam się, nie puścił ani trochę... Faktycznie będę musiała pójść do chemicznego. Oni na pewno coś na to poradzą. Zmieliłam trochę nasion i nastawiłam kawiarkę. W domowym zaciszu przecież  nikt mnie nie widział. Nie muszę się spieszyć. Laboratorium działa: 24/7. Usiadłam na barowym krzesełku, przy mojej malutkiej wyspie i pomasowałam skronie, uważając na turban z ręcznika na głowie. Przypomniałam sobie Pana Gerarda, który wczoraj wpadł po podpisy i nasz mały moment zapomnienia. Potem klub i szaleństwa na parkiecie.

– Kuba – powiedziałam na głos. Popatrzyłam przed siebie. Cała się spięłam. Gorące, mokre pocałunki... Trzaśnięcie mu drzwiami przed nosem. Potem ten cholerny ból gdzieś koło serca. Płacz pod drzwiami. Potem to już tylko szybka droga do łóżka.

– Zawsze wszystko muszę spierdolić. Nie powinnam mieć kontaktu z innymi ludźmi... – westchnęłam topiąc twarz w dłoniach.

Z przypominajki wybiło mnie pukanie do drzwi. Wzdrygnęłam się, spojrzałam niepewnie i po chwili otworzyłam. Pierwsze co zobaczyłam, to duży złoty kubek. A potem blond włosy i wielki, szeroki uśmiech.

– Cześć szopie! – krzyknęła głośno, a ja myślałam, że mi bębenki w uszach wybuchły.

– Ciii.... Możesz ciszej? – powiedziałam, przykładając palec do ust, wpuszczając ją niepewnie do środka.

– Masz kaca, kacusia? – zapytała słodko. Ależ była zadowolona. Jak nic, Markus ją wczoraj porządnie wyobracał. A może nawet i dziś rano. Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl. Cieszyłam się jej szczęściem. Podeszłam do wyspy i nalałam jej świeżutkiej kawy.

– I jak tam z Kubą...? – zapytała bez ogródek. Widać, że czekała na ten moment od rana. Popatrzyłam na nią z lekkim bólem w oczach.

– A widzisz go tu gdzieś? – odparłam niezadowolona. Patka dopiero teraz zauważyła, że coś jest bardzo nie tak i to nie z powodu mojego kaca.

Szepty Umysłu Część I [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz