Dzień trzeci, w którym Gilbert snuje swój wspaniały plan

262 31 4
                                    

A/N: Prompt: genderbend / crossdressing albo XIX wiek. Lecimy z pierwszym... :)


Gilbert miał plan.

Plan, rzecz jasna, był idealny, bo tylko takie plany Prusy wymyślał. Głęboko z siebie zadowolony, Gilbert spojrzał na wyciągniętego na sofie Feliksa, czytającego z wypiekami na twarzy jakąś powieść young adult, i pokiwał do siebie głową.

Punkt pierwszy, wywabić Polskę z mieszkania.

Prusy zapauzował grę, wstał od biurka i niby przypadkiem podszedł do aneksu kuchennego. Przystając obok zlewu, powąchał powietrze i skrzywił się teatralnie.

– Śmieci wynieś, śmierdzą.

– Ty wynieś, mi się nie chce – Polska nie uniósł oczu.

Ja wczoraj ściszałem telewizor.

Feliks westchnął, odłożył książkę na bok i uniósł się, by spojrzeć na Gilberta. Po ostatniej godzinie, podczas której Polska miotał się po kanapie, z podekscytowaniem czytając kolejne sceny i okazjonalnie komentując je na głos, jego włosy przypominały stos siana, a zielona spinka, która miała trzymać je w ryzach, teraz wisiała smętnie w okolicach lewego ucha.

– Wiedziałem, że puszczanie ci polskich filmów to był błąd, masz teraz cytat na każdą okazję – rzucił. – Jaki masz powód, żeby samemu ich nie wynieść, poza ściszaniem telewizora, którego nawet nie oglądamy?

– Zrobiłem zakupy stulecia na długi weekend i przyniosłem je wszystkie z samochodu – Prusy usiadł na blacie i znacząco wskazał na lodówkę. – Ty w tym czasie miziałeś psa sąsiadów. W ramach sprawiedliwości społecznej powinieneś wynieść śmieci.

– Nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwość społeczna – mruknął Polska, ale podniósł się z wolna z kanapy. – Dobra, przesuń się, idę, bo potem nie będzie mi się już chciało...

Gilbert zachował kamienną twarz, chociaż w duchu wyszczerzył się zwycięsko. Feliks właśnie wpadł jak śliwka w kompot.

Nie będę miał więcej niż cztery minuty, obliczył Prusy w głowie, podczas gdy Feliks minął go, otworzył szafkę pod zlewem, przykucnął i wyciągnął stamtąd kosz na śmieci.

– Fuj, faktycznie... – jęknął Feliks, przyciskając nos do ramienia, gdy dotarł do niego odór resztek. Wczorajszy surowy kurczak dawał o sobie znać. – Widziałeś moje klucze?

Gilbert widział; spoczywały na dnie kosza na pranie, w tylnej kieszeni jasnych dżinsów, tych z naszywką kwiatka na kolanie, w których Felek chodził ostatnio często i namiętnie.

– Nie mam pojęcia, gdzie je posiałeś – sarknął i wskazał podbródkiem szafkę przy drzwiach. – Tam są moje, możesz pożyczyć.

– Dzięki, o łaskawco – Feliks skończył zawiązywać worek i wyprostował się.

Gilbert bez słowa sięgnął po czajnik. Nalewając do środka wody, ukradkiem obserwował, jak Feliks wsuwa bose stopy w klapki, zarzuca na ramiona kolorową, bawełnianą narzutkę, bo wczesnoczerwcowy był chłodny, a potem rozgląda się za kluczami.

– Ten od śmietnika jest osobno. Nie zamykaj, po co?

– Spoko – Feliks wrzucił do kieszeni odpowiedni klucz, zostawił resztę na szafce i nacisnął klamkę. – Zaraz wracam.

Drzwi zamknęły się za nim cicho; Gilbert nasłuchiwał dźwięków z korytarza, a gdy upewnił się, że winda pojechała w dół, jednym susem dopadł drzwi i przekręcił zamek.

[aph] SiódemkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz