Rozdział 7

52 5 18
                                    

  Sekunda 17383. Dostałem jedzenie i zostałem rozwiązany. Czułem się lepiej fizycznie. Jednakże z psychiką było coraz gorzej. Dopiero wtedy poczułem, że ktoś opatrzył mi głowę. Chcą mnie zabić osobiście. - pomyślałem. Otuliłem się szczelniej postrzępionym kocem, który także dostałem i zacząłem rozmyślać, gdzie był Asher w tamtej chwili. Gdzie znajdowała się wtedy Vera. Jak się czuła moja mama. Chciałem krzyczeć, lecz nie mogłem. To tylko zniżyłoby moje szanse na przeżycie. Rude loki opadały mi na twarz, a ja dalej się dziwiłem, że żyłem. Dlaczego właściwie mnie nie zabili? Dlaczego jeszcze żyłem? Ciągle zadawałem sobie to pytanie.

  Sekunda 20998. Ktoś wchodzi do "celi". Jest to ten sam facet, co wcześniej pokazał mi zdjęcie Jacoba. Pchnął kogoś w stronę mojej celi i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wcześniej nie zauważyłem, że były otwarte. Dlaczego zostawili je otwarte?
Gdy już przetrawiłem wydarzenia sprzed kilku, choć może kilkunastu minut, wstałem i podszedłem chwiejnym krokiem do współwięźnia. Leżał związany na ziemi i skomlał błagalnie. Kucnąłem i zacząłem rozwiązywać sznury. Dopiero, gdy odgarnął włosy z twarzy, zauważyłem, że to był Asher. Miał rozciętą wargę i potargane ubrania, ale nawet w takim wydaniu wyglądał wręcz idealnie. Gdy tylko mnie zobaczył, wybuchnął płaczem i rzucił mi się na szyję. Dopiero później zrozumiałem, że to były łzy szczęścia. Próbowałem go otulić ramieniem, ale gdy tylko uniosłem ramię, poczułem okropny ból, więc odrazu je opuściłem. I tym razem Asher okazał się spostrzegawczością i zapytał z przejęciem:

- Co ci jest?

- Nic. - odpowiedziałem wymijająco.

- Przecież widzę. - powiedział ostrzej. Nigdy nie słyszałem go w takim wydaniu.

- Mógłbyś mi choć raz nie kłamać prosto w oczy?! - tym razem krzyknął.

W moich oczach stanęły łzy, więc spojrzałem na podłogę, która była cała z kurzu. Jak cały ja. Byłem brudny. Ale czego ja się spodziewałem? Że mnie umyli?

- Przepraszam. - powiedział cicho i spokojnie tym razem. Zaczął głaskać moje ramię, przez co momentalnie się spiąłem. - Po prostu jestem poddenerwowany. Nie wiem co tutaj się dzieje. - Tym bardziej się spiąłem. Ja wiedziałem wszystko. Zabiłem człowieka. Chcieli się zemścić. Chcieli, abym teraz ja umarł.

  Sekunda 39853. Umyli nas i dali nam jedzenie. Asher wydawał się już wyluzowany. Nie rozumiałem co tutaj się działo. Chciałem to rozumieć. Ale wszystko się kręciło na innych orbitach. Wszystko było tak dalekie od prawdy.

- To wszystko jest jakieś dziwne, nie sądzisz? - odezwał się przy 40582 sekundzie Asher. Brzmiał dosyć wesoło, jakby się czegoś nabrał. I wtedy zacząłem rozumieć. Dziwne zachowanie Ashera nie brało się z nikąd. Spojrzałem mu w oczu, pierwszy raz, odkąd się tu pojawił. Jego źrenice były rozszerzone, jego oczy były zaczerwienione i podkrążone. Ćpał. Wcześniej myślałem, że to skutek małej ilości snu. Wtedy jednak zrozumiałem, że on po prostu był pierdolonym ćpunem. Lecz co ja mogłem począć? Byłem pierdolonym alkoholikiem.

- Bierzesz. - powiedziałem cicho, wręcz niesłyszalnie, ale on nie reagował. - Bierzesz. - powtórzyłem już głośniej. Byłem wkurwiony i przerażony. Wszystko zaczynało się jebać. - Jesteś pierdolonym ćpunem! - wydarłem się do niego, a w jego oczach było widać łzy. Nie interesowało mnie to jednak, bo w tamtym momencie miałem w głowie tylko jedno słowo, które okrążało mi umysł - dragi.

- Nic nie rozumiesz. - wydukał dopiero po jakiś 5 sekundach. - Nic nie rozumiesz! - powtórzył podnosząc głos, jak ja chwilę temu.

- To mi wyjaśnij. - powiedziałem ostro i chłodno. Nienawidziłem ćpunów, mimo wszystko. A on już niedługo miał się dowiedzieć dlaczego.

Niedaleko od śmierci {1}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz