Rozdział 23

27 2 8
                                    

  Ruszyłem w stronę pokoju Hunter'a i gdy już się w nim znalazłem, złapałem go za koszulkę i przyszpiliłem do ściany.

- Ty dupku! - krzyknąłem i zacisnąłem dłoń w pięść. Miałem ochotę rozwalić mu gębę.

- Spokojnie, stary! Myślisz, że inaczej bym się wzbogacił? To nie moi starzy. To ja na to zarobiłem. Właśnie tak! - powiedział widocznie zadowolony z siebie, a ja przywaliłem mu w twarz pięścią. Nie chciałem go słuchać. Pchnąłem go na ziemię i zacząłem uderzać w niego pięściami. Byłem silniejszy. Odkąd musiałem zmienić wygląd, zacząłem ćwiczyć i trenować sztuki walki. Na dodatek dalej robiłem tatuaże i grałem na pianinie. Wyćwiczony byłem.
 
   Z jego wargi zaczęła się sączyć ciemnoczerwona krew, gdy nagle ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłem się i zobaczyłem mojego ojca. Jego wzrok błagał mnie, abym przestał.

- Nie rozwiązuj problemów przemocą, Jean. Proszę. - powiedział cicho, a w jego oczach widziałem ból. Zawiódł się na mnie. Widziałem to. Odsunąłem się od Hunter'a, którego zabierała policja. Skąd wzięła się tu policja? Nie zauważyłem, jak wchodzili. - No już... - podszedł i mnie przytulił. Chciałem, aby tu został na zawsze. Jednakże szczęście dane nam nie było. Ale jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka. Nikt nie wiedział. Prócz niej.

***

  Akurat miałem wykład z angielskiego, kiedy zadzwonił nieznany numor. Spojrzałem na ekran i zauważyłem mnóstwo wiadomości. Wyszedłem więc z wykładu i oddzwoniłem. Okazało się, że to Zack. Racja, nigdy nie zapisałem jego numeru.

- Możesz tu przyjechać? - brzmiał na przerażonego. Od tych prawie trzech lat go nie widziałem, ani nie słyszałem. Tęskniłem za nim trochę. Jednakże nigdy nie mieliśmy dobrego kontaktu. Nigdy nie chciał go mieć.

- Po co? - zapytałem trochę oschle. Nie chciałem jednak z nim rozmawiać, bo to on rozwalił moją rodzinę.

- Zobaczysz. Przyjeżdżaj! - powiedział i nagle usłyszałem, jak ktoś wyrywa mu telefon i się rozłącza.

  Pobiegłem w stronę parkingu i wsiadłem na motor. Zacząłem jechać w stronę wskazanego przez mojego brata miejsca. Nie obchodziła mnie prędkość, którą nabierałem. Jeśli coś im się działo, musiałem tam być. Musiałem ich ratować. Gdy tylko dojechałem, zsiadłem z motoru i pobiegłem do drzwi. Były otwarte. Wbiegłem do środka i zobaczyłem leżącego w kałuży krwi... Asher'a. Zacząłem krzyczeć i płakać. Podbiegłem do niego, który już ledwo dawał znaki życia. Miał dziurę w klatce piersiowej. Tuż, przy sercu. Złapałem go za dłoń i mocno ją ścisnąłem. Zdjąłem swoją bluzę i zacząłem uciskać ranę.

- Jesteś silny! Nie próbuj się nawet poddawać! - krzyczałem do niego, ale on już zamykał oczy. Nagle usłyszałem za sobą kroki. Znajome kroki.

- Proszę, proszę, proszę. - usłyszałem głos Veronici. Zaraz po tym usłyszałem inne kroki.

- Jean we własnej osobie. - odezwała się kobieta. Moja mama. To ona.

- Ratujcie go! - krzyczałem do nich. Byłem już cały czerwony i opuchnięty od płaczu. Nie wyobrażałem sobie życia bez Asher'a.  Nie wyobrażałem sobie braku jego dotyku. Chciałem mieć z nim własną historię. A zamiast tego, nigdy jej nie dostałem. Nigdy jej nie przeżyłem.

- Dość krzyków, Jean! Ostrzegaliśmy Cię! Jeśli znów się tu pojawisz, ktoś zginie. Mówiliśmy Ci! - krzyczała zimno matka. A mi serce pękło. To JA jej pomagałem, traciłem własne zdrowie, dla jej zdrowia. Robiłem dla niej wszystko, byleby wyzdrowiała.

  Ucalowałem już zimne i sine usta Asher'a i powiedziałem cicho:

- Muszę odejść, aby nikt więcej nie zginął. Dziękuję Ci za to, że byłeś. Że żyłeś. Że pokazałeś mi, czym jest prawdziwa, szczera miłość. Dziękuję, że o mnie dbałeś i walczyłeś. I przepraszam, że przeze mnie musiałeś zginąć. Kocham Cię i zawsze będę. Odsunąłem się od niego i odwróciłem się w stronę matki. - Jestem gotów. Odejdę, aby byli bezpieczni.

Niedaleko od śmierci {1}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz