Rozdział 2

111 10 4
                                    

Gdy w końcu poczułem, że będę wstanie zasnąć, zaczął dzwonić budzik oznaczający godzinę szóstą trzydzieści z rana. Wywlokłem się z łóżka i wyłączyłem denerwujący odgłos telefonu. Wszystko mnie bolało ze zmęczenia. Miałem całe napięte mięśnie. Spojrzałem w lustro. Wyglądałem jeszcze gorzej niż wczoraj. Byłem bledszy i widocznie osłabiony. Musiałem coś zjeść. Ostatni posiłek jadłem wczoraj o jedenastej nad ranem. Czułem się mega głodny i słaby. Zszedłem, więc do kuchni i zrobiłem sobie kanapkę z serem. Spojrzałem na mój dzisiejszy plan dnia:

1. Szkoła do czternastej trzydzieści.

2. Nauka na sprawdzian z geografii do piętnastej piętnaście.

3. Podjechać po mamę o piętnastej trzydzieści.

4. Zjeść coś na mieście.

5. Praca.

Ten plan nie był mi ani trochę obcy. Co tydzień we wtorek odbierałem mamy z pracy, bo miałem chwilę czasu. Chciałem, aby poczuła się ważna. Oraz aby nic się jej nie stało. Starałem się jak mogłem. Spojrzałem na telefon. Dostrzegłem sms od mojego "ukochanego" pracodawcy: "Dziś przyjdź o 16." Świetnie - pomyślałem. Kolejny dzień bez obiadu. Nie miałem czasu na obiad. Musiałem zająć się mamą.

Spojrzałem na zegarek. Właśnie wybiła siódma, czyli pobutka brata do szkoły. Nastawiłem sobie wodę na kawę i ruszyłem schodami na górę, dokładniej do sypialni brata. Wszedłem i zdarłem z niego kołdrę. Zaczął jęczeć i narzekać, ale wstał.

- Ubieraj się i myj, w tej chwili. Masz czas do siódmej dwadzieścia pięć albo jadę bez ciebie. - powiedziałem ostrym tonem. Wiedział, że nie żartuję i co najważniejsze - że jestem zdolny zabrać klucze i zostawić go samego w pustym domu.

Nienawidziłem go. Był rozpieszczony i niewychowany. Ciągle ranił matkę.
Nie dawałem mu satysfakcji z szydzenia ze mnie i wyszedłem z jego pokoju. Zszedłem spowrotem do kuchni i skończyłem parzyć kawę. Nie dodawałem cukru ani mleka, kochałem zwykłą kawę bez dodawania czegokolwiek. Upiłem łyk, a gorąca kawa delikatnie poparzyła mi język i wargi. To było przyjemne. Byłem masochistą, wiedziałem o tym. Nie wstydziłem się tego.

Gdy wypiłem kawę i zrobiłem sobie śniadanie, była już siódma dwadziescia trzy. Brat był gotowy, więc ruszyliśmy w stronę auta. Zauważyłem, że brat jest czymś przybity. Tylko czym? Przecież to dziecko ma ledwie dwanaście lat i nic nie rozumie. Nic. Nawet prostego słowa "Nie" nie potrafi zrozumieć, gdy chce ode mnie jakiejś pomocy. Nie chciałem mu pomagać. On nie pomagał mnie, a ja nie zamierzałem się nad nikim litować. To także nie było we mnie głupie. On nie zasługiwał na pomoc, nawet jeśli był jeszcze dzieckiem. Ale tym razem coś mi podpowiadało, aby jednak zapytać.

- Co jest młody? - powiedziałem więc, a nawet wysiliłem się na odrobinę empatii w swoim głosie. Brzmiałem obrzydliwie, gdy próbowałem wyrazic swoje emocje. - Co ty dziś taki przybity?

- Poprostu się martwię. - mruknął cicho pod nosem. Nie powiem, że mnie nie zadziwił. Mój brat i uczucia? Prócz wkurwiania innych i darcia ryja nic innego nie potrafił. A tu nagle taka niespodzianka.

- O co? - zapytałem dosyć zdziwiony, czego szczerze nie ukrywałem. Chciałem wyjaśnień, choć mnie to nie obchodziło. Byłem ciekawy co tym razem wymyślił.

- O mamę. - spojrzał mi w oczy i wtedy zrozumiałem, że nie kłamie. W jego oczach widziałem ból i strach. Bał się ją stracić. Po chwili pojawiły się też łzy. Nie mógł kłamać.

Podszedłem i otuliłem go ramieniem.

- Nie łam się młody, będzie jeszcze lepiej. Zobaczysz. - posłałem mu delikatny uśmiech, który odwzajemnił. To było dziwne, bo czułem się lepiej, gdy zaczął o tym mówić, a nawet gdy go przytuliłem. Poczułem, jakbym był dla kogoś ważny. Ale nie mogłem sobie mydlić oczu, bo znaczę dla niego tyle, co widać gwiazd na niebie za dnia. Czyli żadnej. Nic nie znaczę dla tego małego chłopca.

Niedaleko od śmierci {1}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz