Rozdział 25

495 36 21
                                    

Poczułam przyjemny podmuch wiatru na swoich policzkach. Uśmiechnęłam się lekko, poprawiając kosmyk swoich włosów. Jeszcze raz przeczytałam napis na marmurowej płycie, a następnie przykucnęłam. Na samym środku, między zniczami, ułożyłam bukiet białych lili, upewniając się, że nie zostanie on porwany przez wiatr.

— Skyler! Chodźmy już — usłyszałam krzyk, przy głównym wejściu cmentarza.

— Już idę — mruknęłam, choć wiedziałam, że osoba przy bramie nie mogła mnie usłyszeć.

Przejechałam palcem po marmurze, a następnie wstałam. Wyprostowałam się i strzepałam paproszki z mojej białej sukienki. Ostatni raz spojrzałam na nagrobek, a następnie nie oglądając się za siebie, ruszyłam w stronę parkingu.

***

*dwa tygodnie wczesniej*

W pewne wakacje, gdy mój wiek można było policzyć na palcach jednej dłoni, z kuzynką bawiłam się na placu zabaw. Wiadome było, że w tym momencie życia, nie myślało się zbytnio o konsekwencjach swoich czynów. Dlatego też mała Sky, wpadła na idealny pomysł, by skoczyć z najwyższego punktu na placu, na piasek. Do tej pory nie mam pojęcia skąd do głowy przyszedł mi taki pomysł. Skończyło się to nie za dobrze, bo do domu wróciłam ze złamaną ręką.

Po tym incydencie jeszcze wiele razy, doświadczyłam bólu fizycznego. Raz był on mniejszy, raz większy. Zawsze jednak opierał się na tym samym schemacie. Bolała noga, ręką, głowa czy ząb. Za każdym razem dotyczył on czegoś co było materialne, czegoś co można było dotknąć, wyleczyć. Za sprawą naszego organizmu, rany fizyczne goiły się bez większych problemów. Świat się wciąż rozwijał, powstawały nowe leki i metody leczenia.

Nikt, nigdy, jednak nie wymyślił sposobu na ból psychiczny, który odczułam tego dnia. Nikt, nigdy nie ostrzegł mnie, że może nadejść czas, w którym poczuje się jakby ktoś wyrwał mi serce, a następnie wrzucił je do wiecznej otchłani. Dzień, w którym będę miała wrażenie, że moja dusza jest rozdzierane na kawałki.

Los, jednak chciał, że w moim życiu nadszedł taki dzień. Nie dochodziło do mnie to co właśnie usłyszałam. Musiałam jednak zachować zimną krew i działać, więc po omacku zamówiłam taksówkę i podałam pierwszy adres, który przyszedł mi do głowy. Jadąc w stronę posiadłości Messich, nie krzyczałam, nie szlochałam. Siedziałam w jednej pozycji, wpatrzona w paryskie ulice. Po moich policzkach spływały krople, wydostające się z moich oczu. Nie chciałam nawet myśleć o tym jak teraz wyglądam. Zresztą nie liczyło się to dla mnie. Minuty dłużyły się, a ja miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mnie od środka. Coś wewnątrz mnie mówiło, że to nie może się tak skończyć. Że to wszystko to jeszcze nie koniec.

W końcu na horyzoncie pojawił się znajomy budynek. Nie czekałam, aż kierowca pojazdu zaparkuje, po prostu wysiadłam. Zignorowałam jego upomnienie i szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu Antonelli i jej męża. Przed budynkiem zauważyłam dwa auta, co oznaczało, że ktoś u nich był. Nie przejęłam się tym zbytnio. Nie było teraz na to czasu. Odruchowo wytatłam swoje policzki, podchodząc do dużych, brązowych drzwi. Były one zamknięte. Kilka razy nacisnęłam dzwonek, biorąc kilka głębokich wdechów. Czułam, że pierwszy szok zaczynał przemijać, zastępowała go świadomość. Świadomość tego co stało się kilka godzin wcześniej.

Kilka sekund później, drzwi się otworzyły. Przede mną stanęła blondynka, której usta lekko się rozchyliły. Szybko jednak zdziwienie znikło z jej twarzy, a ona przyciągnęła mnie do siebie i objęła ramionami.

— Skyler — zaczęła, trzymając mnie w ramionach — Dzwoniliśmy do ciebie. Byłam pewna, że zrobiłaś sobie drzemkę.

Odsunęła się i zerknęła na moją twarz. Ułożyła dłonie na moich lekko wilgotnych policzkach i staranie wytarła je kciukami.

addictive desire || neymar jrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz