Rozdział XXV

12 4 2
                                    

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Valentine
~~~~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wracałem ścieżką pośród tropikalnej roślinności, gdy usłyszałem szelest liści. Nim zdążyłem się obejrzeć jakaś ciemna postać rzuciła się na mnie. Po sylwetce poznałem, że to facet w moim wieku. Powalił mnie i zaczął lać pięściami po mordzie. Przyjąłem kilka razów i natychmiast przystąpiłem do kontrofensywy. Unikałem jego ciosów tak często jak to tylko było możliwe, ale zebrałem kilkukrotnie. Oboje przywołaliśmy ostrza i skoczyliśmy na siebie. Parowałem jego ciosy, kilkukrotnie zachaczając o jego ramiona bądź klatkę piersiową. Walczyliśmy tak jakiś czas, aż w końcu przez moją nieuwagę gość podciął mi nogi, tak że upadłem na kolana. Nadal walczyłem i parowałem jego ataki, ale nie pozwolił mi już się podnieść. Kurwa mać! Już przegrałem!

W końcu wyszarpnął ostrza z moich rąk, a na pole walki wpadli jego przyboczni, którzy mnie związali. Facet stał nade mną z wyższością i zdjął kaptur i spojrzał na mnie z pogardą. Otworzyłem szeroko oczy i spluwając złotą krwią powiedziałem:

- Jonathan!? Mogłem się tego po Tobie spodziewać, szumowino.

- Dzięki Twojej bezdennej głupocie, mamy teraz Viviane w garści.

Przybił piątkę jakieś wymalowanej dziuni, która się do niego łasiła i wepchnęli mni do samochodu. Założyli mi nasączony chemikaliami wór na głowę, a po chwili straciłem przytomność.

~~~


Obudziłem się dopiero w jakimś zatęchniałym pomieszczeniu przykuty łańcuchami do ściany. Nie miałem bladego pojęcia gdzie się znajduję. Rozejrzałem się po celi, gdzie w bladym świetle jednej z ledowych lamp sufitowych, mój wzrok zatrzymał się na sylwetce kobiety siedzącej na krześle w narożniku. Odwzajemniając moje spojrzenie uśmiechnęła się szeroko i podeszła do mnie. Miała ciemne włosy i oczy jak typowa Upadła, ale musiałem przyznać, że ma nadwyraz zgrabną figurę jak na kobietę w wieku około czterdziestu lat. Nachyliła i zlustrowała moją twarz, po czym spojrzała mi w oczy.

- Przystojny jesteś. Ale za nic nie widzę czystego podobieństwa do siostry. No może kolor włosów i wyraźny zarys szczęki macie podobny.

- Kim jesteś?! - wycedziłem zirytowany

- Jestem Katrina Giovannis. Jako tak wysoko postawiony uczeń Szkoły Błogosławionego Anioła powinieneś wiedzieć kim jestem.

- Zaiste, ale czego ode mnie chcecie?

- Ujmę to jak najkrócej się da. Mianowicie Twoja przyrodnia siostra jest potrzebna naszej Pani, Bogini Hellis do realizacji jej planów. A skoro nie chcecie wypuścić jej z murów swoich Klasztorów, to musieliśmy ją jakoś tutaj zwabić. A w imieniu całego Zakonu Upadłych Aniołów dziękuję Ci za zaoferowanie takiej możliwości. Walka z Jonathanem Whitesmith'em z pewnością nie była łatwa.

- Błogosławieni Śmiertelni Aniołowie nigdy nie wypuszczą Viviane. Prędzej naślą na Was całe oddziały doskonale wyszkolonych ludzi niż wypuszczą ją aby mnie uwolniła. Jesteście głupcami jeżeli myślicie, że tak się stanie!

- To się jeszcze okaże, zadziorny Aniołku...

Poklepała mnie dłonią po policzku, po czym opuściła pomieszczenie. Skoro to była Giovannis, to oznacza, że jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent w Ameryce Północnej. Ja pierdole! Mam nadzieję, że nie będą tak głupi i nie wypuszczą z murów Viviane. Och Lumosie nie wybaczył bym sobie tego do końca życia...

Dziedzictwo ArchaniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz