Szłam podparta prawą ręką o kark Jonathana. Sama nie wierząc w to czego właśnie dokonałam. Idąc co chwilę potykałam się o własne nogi. Nie miałam siły nawet na to aby prosto iść. Za nami i przed nami szybkim krokiem szli sprzymierzeni Upadli, którzy byli naszą przyboczną strażą. Droga dłużyła się z każdym przebytym przez nas metrem. Powieki zaczęły mi ciążyć, a z każdą następną sekundą robiło mi się coraz bardziej słabo. Jonathan najwyraźniej to zauważył, bo gwałtownie się zatrzymał i powiedział chwytając mój policzek wolną ręką:
- Stójcie! Viviane, dasz radę iść dalej?
- Wyprowadź mnie stąd jak najszybciej. Czuję, że ta ziemia z każdą chwilą pozbawia mnie mocy...
- No dobrze. Wziąć Cię na ramiona?
- Nie. Dam radę iść...
Chwycił mnie lewą ręką pod bok i ruszyliśmy dalej. Prędko opuściliśmy mury Twierdzy Upadłych i wyszliśmy na zewnątrz. Jak się okazało do ogrodów. Widok dziesiątek kaskad wodnych, fontanien, rzeźb i egzotycznej roślinności zapierał dech w piersiach. A raczej zapierałby gdyby woda nie była pełna słodkowodnych drapieżnych ryb, rzeźby nie były karykaturami zdeformowanych istot kształtem przypominające człowieka, a setki urodziwej roślinności nie były śmiertelnie trującymi gatunkami zieleni ozdobnej.
Nie miałam okazji spojrzeć na fasadę okazałego monumentu, jakim była Babilońska Twierdza Zakonu Upadłych. Jonathan poprowadził już tylko nas dwoje głęboko na sam skraj ogrodów, gdzie o dziwo znajdowała się furta. Przeszliśmy przez nią i jak się okazało znaleźliśmy się na półpustkowiu. Tutaj gdzieniegdzie rosły drzewa, ale najgęściej jeszcze przy ogrodzeniu Twierdzy. Ruszyliśmy w cieniu drzew wzdłuż ogrodzenia. Nie miałam wystarczająco dużo siły aby zapytać go po co tędy idziemy.
Jednak wszystkie moje wątpliwości rozwiały się w jednej chwili gdy ujrzałam grupę kilku najważniejszych w moim życiu osób. Wychyliliśmy się spoza konarów, a wówczas oczy wszystkich zwróciły się na nas. Puściłam szyję Jonathana i zbierając resztki sił podeszłam słaniając się na nogach do grupy. Nawet się nie zatrzymując niemal natychmiast padłam w ramiona Nathaniela, który delikatnie ale z czułością odwzajemnił uścisk, głaskając mnie po włosach.
Aloesowy zapach jego wody kolońskiej wdarł się w moje nozdrza. Zaciągnęłam się nim i zaczęłam rzewnie szlochać. Kątem oka spostrzegłam, że Vanessa, Alexios, Tobias i Dominic podchodzą do nas zataczając okrąg dookoła nas dwojga. Odsunęłam się od piersi Nathaniela, a on z bólem, smutkiem i żalem w oczach wytarł łzy z moich policzków. Odwróciłam się do przyjaciół, którzy szybko i delikatnie mnie przytulili.
Do tej pory nie padło ani jedno słowo, ale dla każdego z nas były one na chwilę obecną zbędne. Zza ramienia Alexiosa wyłowiłam spojrzenie Jonathana. Alex widząc do czego zmierzam odsunął się nieco, a ja ledwo trzymając się na nogach powiedziałam:
- Jonathanie. Daję Ci szansę na nawrócenie. Teraz i tak nie masz już tam po co wracać. Widziałeś na własne oczy, czego jestem w stanie dokonać. Mogę Cię uwolnić z jej okowów, a co za tym idzie, dać Ci upragnioną wolność. Johnny chodź z nami...
Spojrzał mi głęboko w oczy, a po pięciu sekundach milczenia i wodzenia wzrokiem po obecnych zabrał głos, wracając spojrzeniem do mnie:
- Dobrze, pójdę z Wami...
Tobias oglądając całe zajście z dozą rezerwy odezwał się w końcu:
- Nie ma mowy aby Viviane w takim stanie kogokolwiek nawracała czy wyzwalała! Zabieramy ją stąd jak najprędzej. Nie mogę dłużej ryzykować jej życia...
- W porządku. Viviane jesteś w stanie się z nami przeteleportować?
- Myślę, że tak, Alex...
Każdy chwycił się za ręce, a Nathaniel przeniósł nas teleportem. Normalnie nikt nie czuje znikomej ilości użytej mocy anielskiej podczas takiej podróży, ale ja po tej akcji miałam wrażenie jakby ktoś wyciskał ją ze mnie niczym wodę ze starej szmaty.
CZYTASZ
Dziedzictwo Archanioła
FantasyNastoletnia Viviane zostaje sierotą po zaginięciu jej matki w niewyjaśnionych okolicznościach. Zostaje rozdzielona ze swoim starszym bratem, którego rodzice zastępczy wysłali do szkoły z internatem - a przynajmniej tak jej się wydawało. Po śmierci m...