11. Umysł szaleje

88 2 0
                                    


Layla


- Przepraszam, przepraszam dajcie mi przejść. - mówiłam przepychając się przez tłum zgromadzonych ludzi

Kiedy Gabriel powiedział mi, że dwie dziewczyny, które mogły znać bez cenne szczegóły do rozprawy, wybiegłam z sali przesłuchań, jak z torpedy. Nawet nie pożegnałam się z mężczyzna, którego w tamtej chwili przesłuchiwałam. Zachowałam się jak ostatnia kretynka, bez manier. Może faktycznie czasem się tak zachowuję, ale nie zawsze mam to na celu. Nie moja wina i to nie od mnie zależy, jak ludzie odbierają moją mimikę, słowa, gesty, więc mam po części nie obchodzi mnie co tamten mężczyzna sobie o mnie pomyślał.

Kiedy tylko wyszłam z sali od razu ruszyłam do auta by pojechać na miejsce zdarzenia. Gabriel pojechał razem ze mną. Nie rozmawialiśmy przez cała drogę, jedynie odezwał się, gdy wsiadaliśmy do auta i zapisaliśmy pasy, podał mi adres ulicy na której miało miejsce dramatyczne zdarzenie. On przeglądał coś w telefonie i wykonał jeden telefon dotyczący wypadku, a ja tylko myślałam, że to nie mógł być zwykłe nieszczęście. Ktoś musiał zaplanować to zdarzenie od A do Z. Pytaniem było, kto to zrobił. Musiało mu bardzo zależeć by nie doszło do przesłuchania, to wiedzieliśmy na sto procent. Tylko komu na tym zależało i czy zrobił to osobiście czy może kogoś zlecił.

Ludzi było co nie miara. Prawię każdy stał z ręką w górze, wraz z telefonem by nagrać zdarzenie lub zrobić zdjęcie i wstawić do internetu. Starałam się przedrzeć przez tłum, ale strasznie długo mi to zajmowało. Ludzie mnie olewali, więc zdecydowałam się przedzierać tam siłą, co też nie szło mi jakoś super dobrze. Z moim metr 68 mogłam co najwyżej sama zostać staranowana. Gabriel miał tyle szczęścia i przedzierał się przez ludzi bez użycia siły. Szedł w spodniach moro, czarnej koszulce z segmentem wiszącym na szyi oraz okularami na czubku nosa. Obie ręce miał schowane w głębi kieszeni jego spodni. Był umięśniony z groźnym wyrazem twarzy, wzbudzał w ludziach strach, zaintrygowanie i respekt. Wystarczyło, że ktoś nie zszedł mu z drogi, wtem przystawał przy tej osobie patrzą na niego z góry i od razu przesuwał się by zrobić mu miejsce. Facet miał dobre metr 89, jak na oko, co dodawało mu to plus dziesięć do by budzić respekt. Pomyślałam, że skoro tłum się go boi, a mnie ma głęboko w poważaniu, to on mi będzie usuwał ludzi z drogi. Spojrzałam za siebie i szukałam wzrokiem Gabriela, szedł za mną nieśpiesznym krokiem. Postanowiłam, że poczekam na niego, a kiedy znalazł się blisko mnie, przystanął i zsunął okulary z nosa tak, że widać było tylko jego wzrok oraz uniesioną prawą brew ku górze.

- Czemu nie idziesz dalej? - spytał przechylając głowę na prawy bok w nie zrozumieniu czemu nie podążam dalej.

- Bo wszyscy mają mnie tutaj w głęboki poważaniu i nie chodzą mi z drogi. - założyłam ręce na mojej piersi patrząc po wszystkich zgromadzonych. - Hołota...

Szatyn cmokał kręcąc powoli głową na boki, wzrok miał utkwiony w pokrytą kostką brukową ziemią. Przyglądałam się jego mimice twarzy oraz skanowałam go całego wzrokiem. Martinez zaśmiał się chrapliwie i podniósł na mnie wzrok, przeszły mnie ciarki. Spoglądał na moją twarz wypychając przy tym swoim językiem wewnętrzną stronę policzka. Wpatrywał się we mnie intensywnym spojrzeniem, który nie lubi sprzeciwu. Patrzyłam, jak zahipnotyzowana w ten gest. Był taki.... przyciągający, coś mnie przyciągało, a gęsia skórka na moim ciele, dawała o sobie znać. Wyrwało mnie mnie z zamyślenia zachrypnięty głos mojego towarzysza. Brzmiał, jakby nie wymówił na głos ani jednego słowa od rana...

- Idziemy, diabełku.... - wyminął mnie odchodząc, a ja stałam przez krótką chwilę w miejscu patrząc w miejsce, gdzie jeszcze chwile temu stał Martinez. Nagle poczułam dotyk na mojej tali, moje serce podskoczyło, a osoba, która mnie obejmowała, zdecydowanym ruchem obróciła mnie w ten sposób, że stałam teraz z nią twarzą w twarz. To był szatyn z niebieskim oczyma, który doprowadził mnie do stanu zakłopotania swoją urodą i przyciągającymi moją uwagę gestami. Patrząc mi w oczy uśmiechnął się do mnie delikatnie i nie odrywając od mnie spojrzenia, przeniósł swoją szorstką, lecz ciepłą dłoń na mój nadgarstek. Drugą rękę schował do kieszeni swoich spodni i odwrócił się do mnie plecami ruszając żwawym krokiem przez ludzi, ciągnąc mnie stanowczo, ale zadziwiająco delikatnie, za sobą. Przechodziliśmy miedzy ludem bez żadnego problemu, a szatyn cały czas trzymał mnie za mój nadgarstek. Puścił mnie jednak, gdy wreszcie znajdowaliśmy się na miejscu wypadku.

Prawo zabójcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz