Rozdział 1

534 20 4
                                    


 1.

Mateo chyba wstał dzisiaj lewą nogą, bo wydawał się strasznie zniecierpliwiony. Już trzeci raz zatrąbił, żeby mnie pospieszyć. ,, Co ci się tam tak spieszny?" pomyślałam sobie, wkładając drugie śniadanie do torby. Upatrzyłam ją w second handzie i od razu ją kupiłam. Była wygodna i pojemna, dzięki czemu mogłam brać ze sobą wiele rzeczy. Po mojej mamie odziedziczyłam myślenie ,, przezorny zawsze ubezpieczony". Ktoś potrzebował chusteczki? Proszę bardzo, mam zwykłe, mokre, do demakijażu. Mój przyjaciel uwielbiał się z tego śmiać, ale kiedy sam w zeszłym tygodniu wylał na siebie smoothie to nagle stał się bardzo milutki dla mnie i moich chusteczek. Ale dzisiaj rano jego limit bycia niesarkastycznym się skończył. W pośpiechu wyszłam z domu, żeby ten idiota nie obudził mojej mamy, dalej tak trąbiąc. Wróciła dopiero dwie godziny temu ze zmiany w szpitalu i pewnie niedawno co zasnęła. Martwiłam się o nią, ale tylko się na mnie denerwowała, kiedy zadawałam pytania, czy dobrze się czuję. Lepiej było się o nią troszczyć bez jej świadomości.

- Wreszcie, dłużej się nie... - Mateo zaczął narzekać, kiedy tylko wsiadłam do jego samochodu. Przestał jednak wraz z momentem, gdy w jego dłoni wylądował kubek termiczny z kawą.

- Miło cię widzieć najdroższa przyjaciółko, pięknie dziś wyglądasz. Dziękuję za zrobienie mojej ulubionej kawy, co ja bym bez ciebie zrobił. O... nie ma za co Mateo, od tego są przyjaciele, ciebie też dobrze widzieć. Dziękuję, że mnie podwozisz.

Mój monolog najwyraźniej poprawił mu humor, bo uśmiechnął się nad kubkiem, zanim wziął pierwszy łyk karmelowego latte.

- Ja cię podwożę, ty mi robisz kawę. Jesteśmy kwita. - odpowiedział, co w jego języku znaczyło ,,też cię kocham zołzo".

Po coming outcie rodzice Mateo, a zwłaszcza ojciec, ciągle się z nim kłócili. Domyślałam się, że jego poranek zaczął się kolejną z tego typu wymiany poglądów. Właściwie to zbliżyliśmy się właśnie przez nasze problemy i teraz oboje potrafiliśmy podnosić siebie na duchu. Na swój specyficzny, ale skuteczny sposób.

-W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo źle? - spytałam po kilku minutach, kiedy samochód zatrzymał się na czerwonym.

-Mocna siódemka. Ale tym razem nie usłyszałem nic o tym, że jestem hańbą dla niego. Zamiast tego dowiedziałem się, że nie na takiego mężczyznę mnie wychował. Robi się coraz kreatywniejszy. - zaśmiał się, ale w jego głosie nie było słychać wesołości. Szturchnęłam go lekko łokciem i posłałam mu pokrzepiający uśmiech.

-Jesteś super mężczyzną, na miejscu Evana już dawno bym się na ciebie rzuciła. Wyobraź sobie te jego spocone mięśnie i ciebie w...

-Chyba wypiłem za mało kawy, żeby znieść twoje okropne dowcipy. Mówił ci ktoś już, że wcale nie jesteś śmieszna?

-Ty, ale oboje wiemy, że skrycie uważasz moje dowcipy za zabawne. Poza tym jak zaraz się nie pospieszysz to ominie cię obserwowanie treningu chłopaków.

-Skąd...?

-Przyjaźnimy się. No i co tydzień, zawsze o tej samej porze parkujesz przed boiskiem. Umiem dodać dwa do dwóch. -wyjaśniłam mu, a on dalej się peszył. Jak na tak pewną i zadziorną bestyjkę, to był on bardzo niepewny, kiedy w grę wchodziły jego własne uczucia.

Dojechaliśmy do szkoły i oczywiście zatrzymaliśmy się przed boiskiem. Kilka razy w tygodniu drużyna footballu miała tu treningi, a skoro Evan był członkiem tego zespołu to przez ,,przypadek" tu teraz parkowaliśmy, żeby ,,z nudów" oglądać ich grę. Właściwie nie było to nic specjalnego, a przynajmniej mnie nie kręciło oglądanie jak spoceni faceci biegają jak zwierzęta, bo boisku. Ale Mateo był wtedy jak dziecko w gwiazdkę przy odpakowywaniu prezentów. Nie miałam serca odbierać mu tej radości.

Station: the past (Przystanek: przeszłość)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz