Rozdział 23

64 9 0
                                    

 Mój wuefista byłby ze mnie dumny, gdyby zobaczył jak szybko przebiegłam dystans, który dzielił mój dom z domem Blaine'a. Cieszyłabym się z nowego rekordu w sprincie, gdyby nie strach tętniący w moich żyłach. Wpadłam do środka domostwa, nie przejmując się zamykaniem frontowych drzwi.

 -Blaine?! -krzyczałam, próbując zlokalizować, gdzie jest. -Gdzie jest...?

 Urwałam w pół słowa, na widok sceny, która miała miejsce w salonie.

 Przy kominku stała zapłakana blondynka, która trzymała się za lewy policzek, a po drugiej stronie pokoju... po drugiej stronie pokoju stał pan Roylan trzymający swojego syna za koszulkę i przyciskał go do ściany, pod którą leżały zwalone ramki ze zdjęciami.

 -Niech pan go puści. -powiedziałam wściekła, że ktoś tak traktuje mojego chłopaka. Podeszłam szybko do mężczyzny i nie zważając na to, że jego marynarka jest prawdopodobnie droższa od wszystkich wypłat razem wziętych z mojej letniej pracy, szarpnęłam nim. Niestety stał jak kołek, a ja wiedziałam, że siłą go nie odciągnę.

 -Nie wtrącaj się w to. -warknął, piorunując wzrokiem swojego pierworodnego. -Coś ty sobie myślał gówniarzu? Jakim prawem podniosłeś rękę na kobietę? Na m o j ą żonę?

Co?

-Co? -wypaliłam, orientując się, że moje myśli nie zostały w głowie, tylko wypowiedziałam je na głos.

 Spojrzałam na Blaine'a, który od razu odwrócił ode mnie wzrok. Jednak przez ten ułamek sekundy zobaczyłam coś co kazało mi zostać. W jego ślicznych, zielonych oczach malował się lęk.

 Nic nie rozumiałam z tej sytuacji. Blaine uderzył Camille? To by tłumaczyło dlaczego stoi zapłakana, jednak... Mimo że rozum założył najbardziej logiczny, sensowny scenariusz, że mój chłopak nie był tym za kogo go miałam, to serce nie chciało w to uwierzyć.

 -Blaine powi...

 -Wynoś się stąd. -przerwał, wymierzając mi emocjonalny policzek.

 Starszy z Roylanów puścił w końcu tego drugiego, choć z wyraźną niechęcią. Widziałam po jego postawie, że jest napięty jak struna, kiedy mijał mnie, idąc do swojej małżonki. Poprowadził ją do fotela i przykucnął przed nią, ale ona nie patrzyła już na niego. Ciemne jak noc oczy wbiła w Blaine'a, kiedy kolejna porcja łez spłynęła po jej policzkach, a jeden z nich był zdecydowanie zaczerwieniony.

 On ją uderzył. Naprawdę ją uderzył. Dlaczego?

 Czy byłam głupia, podchodząc teraz do niego i łapiąc go za rękę? Być może. Być może byłam też największą hipokrytką jaka chodziła po tym świecie, bo jeszcze do niedawna nie byłam w stanie zrozumieć mojej starszej siostry, która kochała kogoś kto ranił innych. Może właśnie sama stawałam się kimś kim kiedyś gardziłam? Tyle pytań i nie znałam na nie żadnej odpowiedzi. A jedyne co mogłam zrobić to trzymać Blaine'a za rękę i wpatrywać się w jego napiętą od złości twarz. Nie chciał na mnie patrzeć.

 -Blaine kochanie. -pozornie ciepły i słodki głos Camille rozbrzmiał za nami, a palce chłopaka splotły się z moimi, choć dalej na mnie nie patrzył. -Nie powinieneś bić swojej mamy.

 Ciało chłopaka całe się spięło, jeszcze nigdy nie widziałam go... takiego. Nawet w trakcie naszych kłótni Blaine nie wykazywał się taką przerażająco chłodną wściekłością. Kiedy kłócił się ze mną przypominał szalejący ogień, a teraz... był bryłą skutego na amen lodu.

 -Ty nie jesteś moją matką. -wycedził przez zęby. -Jesteś...

 -Dosyć. -uciszył go Oscar, podnosząc się z przykucu. -Uważaj na słowa, bo nie ręczę za siebie dzisiaj. Idź na górę.

Station: the past (Przystanek: przeszłość)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz