Rozdział 25

49 7 0
                                    

 Samotność ma to do siebie, że jesteście w niej tylko wy i nikt inny. Jasne, nie ma obok was kogoś kto mógłby wam pomóc, ale też nikt was nie rozczaruje, nie zrani. Możecie skupić się na sobie, polegać tylko na sobie.

 Myślę, że każdy potrzebuje być czasem samotny.

 Ja potrzebowałam.

 Ale nie zamierzałam płakać. Jeszcze nie. Miałam cel, na którym się skupiłam, a wszelkie emocje jakie zagwarantował mi Blaine swoimi kłamstwami, były dla mnie jak paliwo napędzające mnie do działania, bardzo silne paliwo.

 Po mojej ucieczce spod pizzerii, sprawiłam sobie ponad godzinny spacer, wybierając na środek komunikacyjny moje własne, niezawodne stopy. Zawsze musiałam rozchodzić emocje, a te były tak silne, że droga powrotna w towarzystwie muzyki z moich słuchawek minęła mi szybciej niż przypuszczałam. Czy wchodząc przez frontowe drzwi mojego domu, czułam jak bardzo stopy mają już dość? Owszem. Ale nie żałowałam. Dzięki temu ułożyłam sobie myśli w głowie i wspinając się po schodach do mojego pokoju, z torbą przerzuconą przez ramię, w której schowany był laptop, miałam jasny cel. Moja własna kotwica, która przytrzymywała mnie w czasie sztormu we właściwym miejscu.

 Tylko, czasami bywa tak, że trzyma nas niewłaściwa kotwica w niewłaściwym miejscu.

 Ledwie zdążyłam wejść do swojego pokoju, kiedy usłyszałam z dołu wołanie mamy. Zdziwiłam się. Przez ostatnie miesiące przywykłam do tego, że mój dom był pusty, że ściany są przesiąknięte chłodem, a w odbiciach widzę tylko urywki szczęśliwej przeszłości. Moja mama zamieniła się w ducha, ale po ostatnich przeżyciach coś się zmieniło. Nie czułam już tej samotności w domu i na nowo musiałam się przyzwyczajać do jej braku.

 -Ella, pomożesz mi? -zawołała z dołu.

 Nawet nie wiecie jak się cieszyłam, że mówiła mi po imieniu, że przestała mylić mnie z moją zmarłą siostrą. I nawet jeżeli czułam lekką irytację, że dopiero co przytargałam swoje rzeczy i zmęczone spacerem kończyny, to uwierzcie mi, w tym przypadku irytacja była o zgrozo przyjemna. Poza tym mama to mama. Niewiele się jej odmawia.

 Dlatego tylko zamruczałam w ramach mojego marnego zbuntowania i zeszłam na dół, do kuchni, skąd dobiegał głos mamy.

 -Dosypiesz mi proszę mąki? -zapytała, stojąc do mnie plecami i zagniatając dłońmi, jak się domyślałam, ciasto w misce.

 -Jasne, a co robisz? -zapytałam zaciekawiona, biorąc w ręce worek mąki i po przytknięciu jego krawędzi do miski, zaczęłam powoli przesypywać jego zawartość. -Powiedz, kiedy stop.

 -Stop. -przerwała mi po paru chwilach, a ja bez zwłoki odsunęłam produkt i zawinęłam w rulonik końcówkę, żeby się nie rozsypało. -Ciasteczka z czekoladą i orzechami laskowymi.

 Zamarłam.

 Moja mama piekła te ciasteczka, kiedy miała naprawdę dobry dzień. Były jej ulubionymi i wraz z Callie zawsze robiłyśmy je na urodziny mamy, tak, żeby ten dzień był dla niej wyjątkowy.

 Tego wypieku nie było w naszym domu od 9 miesięcy, 2 tygodni i 5 dni. Ostatnim razem zrobiła je mama dla Callie, gdy ta dostała list z uczelni, że dostała się na wymarzony kierunek studiów. Zaledwie kilka dni po moich urodzinach. Od tamtego czasu ciasteczka czekoladowo-orzechowe nie pojawiły się w naszym domu ani razu.

 Aż do dziś.

 -Dawno ich nie było... tęskniłam za tym. -przyznałam, próbując zapanować nad rosnącą gulą w moim gardle. Nie chciałam się rozpłakać z powodu ciastek. Próbowałam udawać przed nią, ale najbardziej przed sobą, że wszystko jest w porządku, dlatego wbiłam wzrok w worek mąki i udałam, że źle go wcześniej domknęłam i musiałam to teraz poprawiać.

Station: the past (Przystanek: przeszłość)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz