Rozdział 18

81 10 13
                                    


ELLA

Kiedy w środku nocy mój telefon zaczął wibrować, sygnalizując tym przychodzące wiadomości jedna po drugiej, wygramoliłam rękę spod mojej kołdry, w której owinęłam się jak w kokon i mrużąc zaspane oczy, przeczytałam ich treść.

Serce zabiło mi mocniej, widząc imię Blaine'a w polu nadawcy.

Jak ja mogłam w ogóle myśleć, że jest mi on obojętny, skoro każdy kontakt z nim, nawet najkrótsza wiadomość, zawsze wywoływały w moim ciele takie reakcje?

Zmarszczyłam brwi i przeczytałam jego słowa raz jeszcze. Dopiero wtedy do mnie dotarło ich znaczenie i to właśnie ono sprawiło, że z przyspieszonego bicia, tempo mojego serca gwałtownie spadło do zera, a przynajmniej tak się czułam, gdy wypadłam z łóżka. Z przejęcia omal nie spadłam ze schodów, przez to, że się potknęłam. Szybko jednak odzyskałam równowagę i dotarłam do drzwi wejściowych.

Stał za nimi, a ja nie wiedziałam, czy czuję bardziej ulgę przez fakt, że przyszedł do mnie po pomoc, zamiast znikać, czy może czułam bardziej strach na widok stanu jego prawej ręki. Była cała we krwi, w takich ilościach, że nie wiedziałam jak poważne są skaleczenia, a Blaine? Miał taki wyraz twarzy, jakby nawet nie czuł bólu.

Ale najgorsze było to, jak spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami i to po nich wiedziałam, że stało się coś bardzo, bardzo złego. Może nie pokazywał tego po sobie na zewnątrz, ale on cierpiał.

A cierpienie zawarte w jego oczach było milion razy boleśniejsze niż mój własny ból i byłam gotowa przyjąć wtedy najmocniejszy cios, jeśli to sprawiłoby, że choć skrawek jego bólu by zniknął.

-Blaine...? -zaczęłam niepewna tego, co mam teraz zrobić. I za sto lat pamiętałabym to w jaki sposób każdy fragment mojego ciała spiął się z obawy o niego i o jego reakcje.

-Ja... właściwie nie wiem, czemu tu przyszedłem. -powiedział, spuszczając wzrok na swoje świeże obrażenia. -Nie chcę być teraz w domu. Mogłabyś mi dać coś do opatrzenia? Zaraz sobie pójdę.

Naprawdę myślał, że pozwolę mu iść albo co gorsza jechać gdzieś w środku nocy, w takim stanie? Chyba zapomniał z kim ma do czynienia.

I zapomniał, że to ja zawsze opatrywałam jego rany, gdy byliśmy młodsi, a on nabił sobie guza, gdy Callie niechcący nie ostrzegła go przed zepsutymi zawiasami szafki, która spadła na niego. To ja oczyszczałam mu otarcia na kolanach, których się nabawił, wywracając się na asfalt, bo popisywał się przede mną sztuczką, której się nauczył na deskorolce. Znałam jego blizny lepiej niż swoje i tym razem też zamierzałam wyleczyć jego rany.

-Idź do mojego pokoju, tylko cicho, bo mama śpi. Zaraz coś przyniosę. -otworzyłam szerzej drzwi, przepuszczając go, a gdy mnie mijał, złapałam jego przedramię i spojrzałam mu w oczy, które usilnie ode mnie uciekały. -Nie pozwolę, żebyś szlajał się o tej porze nie wiadomo, gdzie więc przygotuj się, że będziesz spał na zbyt twardym jak na twój szlachetny tyłek materacu.

Niepokoił mnie ten chłopak, na którego patrzyłam przed chwilą. Był strasznie poważny i niepewny jak na mojego Blaine'a. Chciałam odzyskać mojego pyskatego gburka, rozbawić jego cień, żeby do mnie wrócił. I udało mi się.

Prawy kącik ust mojego sąsiada uniósł się łagodnie ku górze. Niby niewiele, ale ja byłam dobrej myśli. Jeśli człowiek jest w stanie się uśmiechać to zranienie da się wygoić.

-Cieszę się, że uważasz mój tyłek za szlachetny. -odparował zręcznie, posyłając mi podróbkę swojego firmowego uśmiechu i mimo, że burzowe chmury cały czas krążyły nad nim, to chwytałam się tych okruszków.

Station: the past (Przystanek: przeszłość)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz