Dzisiaj miałam o niczym nie myśleć, ponieważ tego dnia idę z przyjaciółką do klubu lub po prostu napić się wina do jej domu. Tak czy siak, w końcu nikt mnie nie będzie ograniczał, prawda?
***
– Michael, wychodzę! – krzyknęłam.
– Gdzie? – zapytał.
– Do przyjaciółki i nie wracam dzisiaj na noc.
– Wrócisz. – oznajmił stanowczo.
– Raczej nie, więc... – zaczęłam biec w szpilkach w stronę drzwi.
Dobrze, może bieganie w szpilkach nie jest moją mocną stroną, bo mnie dogonił. Trzeba poćwiczyć.
– Wrócisz. – powtórzył.
– Mówię ci cały czas, że nie i mnie puść. – zwolnił uścisk z mojego nadgarstka.
– A ja mówię ci, że wrócisz. – zaczął przyglądać się mi dość intensywnie, czego nie mogłam znieść.
– Niech ci będzie. – westchnęłam.
Co ja wcześniej mówiłam?
W końcu nikt mnie nie będzie ograniczał, prawda? No, kurwa, nie prawda.
Przeliczyłam się wobec tego, no, ale to w końcu nie moja wina...chyba.
***
Mogłam się nie zgadzać, co do większej ilości kieliszków. A teraz co robię? Idę w ulewę po chodniku w stronę rezydencji, osoby, która ograniczyła moją wolność! Chciałam sprawdzić godzinę i co? Rozładowany telefon.
Tamtemu to zaraz żyłka pęknie ze złości, jeżeli się nie zjawię za niedługo.
Pomyślałam. Uniosłam głowę do góry, czego pożałowałam, ponieważ oślepiły mnie światła, niejakiego czarnego Maserati. Zatrzymało się koło mnie i szyba zaczęła się opuszczać.
– Wsiadaj. – nawet na mnie nie spojrzał.
Bez gadania wsiadłam do samochodu. Do końca drogi siedzieliśmy w ciszy. Nie chciałam z nim rozmawiać. Przecież sama bym doszła do tej, głupiej, rezydencji. Wysiadłam z samochodu i udałam się w stronę drzwi. Zdjęłam buty oraz płaszcz. Bez większego ociągania zaczęłam iść w stronę schodów.
– June, do gabinetu. – powiedział stanowczo i wyminął mnie.
Stanęłam jak wryta. Co ja znowu zrobiłam? Gdy jego umięśniona sylwetka zniknęła w wejściu do jego gabinetu, wtedy zaczęłam się poruszać. Nagle dłonie zaczęły mi się pocić ze stresu. Weszłam do pokoju. Pokoju, gdzie Michael większość czasu spędza.
– Usiądź. – spojrzał na mnie, w końcu.
– A więc...po co mnie tu wezwałeś? – zapytałam.
– Wyjeżdżam jutro rano w delegację, chciałem cię uprzedzić. – oznajmił.
– Okej. – coś ukuło mnie w sercu, zignorowałam to.
– Jutro Stelli też nie będzie, ponieważ wzięła dzień wolnego. – mówił niewzruszony.
– Na ile wyjeżdżasz?
– Trzy dni. – powiedział. – Możesz już iść.
Wstałam i wyszłam. Przebrałam się w piżamę po szybkim prysznicu. Chciałam zatonąć w snach, bardzo tego potrzebowałam.
***
Zeszłam do kuchni, by wypić kawę. Nie byłam głodna, a bóle głowy ustały po wzięciu tabletek. Czułam pustkę. Miałam spędzić trzy dni w tym wielkim domu...sama. Stella zachorowała, więc nie zjawi się przez parę dni w pracy. Co mogłam robić przez te całe dni? Zaprosić Sophie? Nie, wtedy już by tego domu nie było, jak i alkoholu... Nie ważne. Ubrałam szary dres na siebie i założyłam trampki. Wzięłam telefon i wyszłam z domu. Szłam chodnikiem, a obok jechały samochody. Niektóre szybciej, niektóre wolniej.
– Cześć June. – zatrzymał mnie jakiś chłopak.
Przyjrzałam mu się, ponieważ kogoś mi on przypominał. Zrobiłam duże oczy i otworzyłam buzie. Nie mogę w to uwierzyć.
– Theo! – krzyknęłam i rzuciłam mu się w ramiona.
Zaśmiał się. Staliśmy w objęciach przez jakiś czas, aż w końcu zaprosiłam go do domu. Siedzieliśmy w salonie. Rozmawialiśmy przez cały wieczór, aż nastała noc.
– Czas się chyba położyć. Jestem bardzo zmęczona. – potarłam oczy.
– To idź, ja już idę.
– Możesz spać na kanapie. Przyniosę ci jakieś ubrania. – nie chciałam być sama, w końcu przecież to nic złego żeby został...prawda?
Przeszukałam całą szafę Michael’a i znalazłam jakąś czarną koszulkę. Może być. Zeszłam na dół i dałam ją Theo.
– Dziękuję.
– Tu masz koc i poduszkę, dobranoc. – uśmiechnęłam się.
***
Dwa dni później...
– Zostaw mnie. – powiedziałam przez śmiech.
– Oj, ktoś tu ma łaskotki. – uśmiechnął się i nie przestawał mnie łaskotać.
Siedział mi na brzuchu i mnie łaskotał. Dorobił się siły. Trzeba przyznać.
– Kto to? – zastygłam, a za razem Theo.
Szybko odskoczyliśmy od siebie, jakbyśmy parzyli siebie nawzajem.
– To jest mój dobry kolega Theodore. – oznajmiłam.
– Cześć, Theodore. – wystawił rękę do Michael’a.
Ten spojrzał na jego dłoń i przeniósł wzrok na mnie. Był zły. Co ja mówię, był zdenerwowany. Dość mocno.
– Możesz mi powiedzieć co on tu robi? – zapytał.
– Zaprosiłam go.
– Możesz mi powiedzieć jeszcze coś? – zaczął. – Dlaczego on ma moją koszulkę? – wysyczał przez zęby.
– Dałam mu ją. – czuję, że stąpam po kruchym lodzie.
– Dałaś mu ją? Jakim, kurwa, prawem? – zacisnął oczy, jak i pięści.
– Dała mi ją, żebym miał w czym spać. – spojrzałam się na niego błagającym wzrokiem, żeby już nie pogarszał sytuacji.
Trzy...dwa...jeden...
– Wypierdalaj. – powiedział do Theo.
– Michael! – krzyknęłam.
– Przyprowadziłaś go, to teraz z nim pójdziesz.
Łzy pojawiły się mimowolnie, choć nie chciałam ich.
– Dlaczego? – spytałam bliska płaczu.
–Wyjdźcie. – powiedział stanowczo.
Theodore już wyszedł, a ja poszłam do pokoju. Nie dam się tak łatwo. Zapomniałam dzisiaj kompletnie, że on wraca. To miało inaczej wyglądać. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam zapalone światło, które padało na korytarz z gabinetu. Podeszłam po cichu pod drzwi. Zobaczyłam go, jak spał na fotelu, a na biurku stała szklana butelka po brunatnej cieczy.
Wypił ją? Całą?
Podeszłam do niego. Chyba wyczuł moją obecność, ponieważ się poruszył. Wzięłam szklankę z jego dłoni i odstawiłam ją na biurko. Gdy chciałam odejść silna dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku i przyciągnęła do siebie. Wylądowałam na jego kolanach. Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Kiedy jego oczy zerknęły sprawnym ruchem na moje usta, zaczął się przybliżać.
CZYTASZ
Umowa
RomanceNieznajomy mężczyzna dał umowę. Warunek, miałam z nim zamieszkać i stać się jego żoną. Drżącą dłonią złożyłam podpis. Podpis, który miał odmienić moje życie. Czy moje życie w końcu się ułoży?