-18- Zdekapitowanie

117 4 124
                                    

Cisza była nie do zniesienia.

Tak uważali Harry i Ginny, którzy cicho skradali się korytarzem. Chcieli z zaskoczenia zaatakować wroga, gdyż uznali, że to im przyniesie większą szansę na zwycięstwo. Nie mogli długo zwlekać z kontrofensywą - gdyby zostali w schronieniu, wkrótce ktoś by ich tam odnalazł, a wtedy skrzydło szpitalne z fortecy zamieniłoby się w pułapkę.

Peleryna niewidka od stóp do głów zakrywała ich ciała, ale nie tłumiła hałasu, więc mimo ciążącego im zmęczenia, musieli się poruszać najciszej jak tylko potrafili. Najmniejszy dźwięk mógłby ich wydać i przysporzyć niemałych problemów.

Harry najpierw trzymał w prawej ręce miecz, ale gdy zaczął się czuć coraz bardziej zmęczony, chwycił go w obie ręce. Co prawda nie był to najwygodniejszy sposób, bo krępował mu ruchy, ale nie mógł sobie pozwolić na to, aby miecz dotknął kamiennej podłogi, bo hałas, by ich wydał gorgonom.

Z kolei Ginny, mimo świeżo przebytej choroby i zmęczenia, musiała stale przytrzymywać pelerynę nad swoją i Harry'ego głową oraz pilnować, aby każdy skrawek ich ciała był zakryty.

Chcieli zaatakować z zaskoczenia. Nie mogli sobie pozwolić na wtopę.

Zmęczenie dawało im się we znaki. Niestety mieli wory po oczami oraz zaczerwienione gałki oczne, które podrażnił im eliksir przeciwpetryfikacji. Byli w ten sposób chronieni przed urokiem wroga, ale wiedzieli, że od razu po bitwie muszą dokładnie przemyć twarz, aby nie złapać żadnej, niepożądanej infekcji. Albo raczej, aby Ginny znowu nie rozłożyła się na łopatki.

W Hogwarcie panowała przerażająca cisza. Jedynie zimny wiatr czasem uderzał o dach lub okna i wtedy Harry na chwilę zamierał ze strachu, a Weasley rozglądała się uważniej, aby się upewnić, że są sami. Dostojne obrazy na ścianach, które niegdyś rozjaśniały Hogwart teraz były martwe i puste - wszystkie postaci jakby uciekły w głąb i schowały się za płótnem, aby uniknąć wzroku gorgon. W dodatku nawet zaczarowane schody jakby ze smutkiem zmieniały piętra i w ciszy, i monotonności nieprzerwanie pracowały.

Gdy zbliżyli się do Wielkiej Sali, okazało się, że drzwi były otworzone szeroko na oścież, więc na szczęście uniknęli robienia hałasu, gdyż stuletnie drzwi straszliwie by skrzypiały, gdy je się otwierało.

Jak się spodziewali, gorgony siedziały w jadalni. Rozłożyły się na stole nauczycieli i cicho rozmawiały.

Meduza usiadła po turecku na środku, nie chciała przypadkiem rozwiązać swojego turbanu na głowie i później męczyć się z zawiązaniem go ponownie. Patrzyła się w jakiś punkt przed siebie, wyraźne było, że myślami była w zupełnie odległym miejscu. Steno siedziała na krawędzi, jej nogi zwisały, a Euriale się rozłożyła jak na łóżku, splotła ręce na brzuchu i nie odrywała wzroku od sufitu.

 W sumie to będę tęsknić za tym miejscem  powiedziała Ena.  Grecja nie jest taka piękna...

 Naprawdę?  Zdziwiła się jej siostra zmrużając oczy.  Ja mam dość tego londyńskiego wiatru, deszczu i wilgotnego powietrza. Przynajmniej w domu będziemy miały słońce oraz upał...

Euriale przytaknęła, ale wciąż nie oderwała wzroku od sufitu.

 Jaki niesamowity jest ten zamek  westchnęła smutno.

Jej siostry podążyły za jej wzrokiem i popatrzyły w górę.

 Tak, jest w sumie nawet ładny  zgodziła się Meduza marszcząc brwi zaskoczona.

Tak były zajęte swoją misją, że nie miały do tej pory czasu przystanąć, rozejrzeć się dookoła i nacieszyć widokami, jakie oferowała szkoła.

Powrót Bazyliszka | HPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz