17

1.1K 50 34
                                    

POV: CAM
- Jak to zniknął?
- Zostałem wysłany do odebrania Pana synów ze szkoły. Po dzwonku przyszli wszyscy oprócz Tonego Monet. Kiedy spytałem się pana Shane'a gdzie jest nie wiedział. Moi ludzie przeszukali teren szkoły, ale pana syna na nim nie ma.
- Tony ma radar w naszyjniku, geniusze.
- Radar nie działa, panie Monet.
- Jak to nie działa?
- Co kilka sekund pokazuje inne miejsce na innych kontynentach. Naszyjnik musiał zostać uszkodzony.
- Oddzwonię za moment.
- Będę czekać na telefon panie Monet.
Rozłączyłem się szybko i przywołałem do siebie najbardziej zaufanego ochroniarza który ciągle był przy Hailie.
- Sonny? Posłuchaj masz za zadanie pilnować Hailie. Ona zostanie tutaj, a ja będę musiał wyjechać szukać Tonego. Dobrze? Pójdziemy teraz do niej powiedzieć że ja muszę iść i ma się ciebie pilnować. Zrozumiałe?
- Tak jest Panie Monet.
Jakieś kilka minut zajęło nam szukanie Hailie i Ruby bo co chwilę były gdzieś indziej. Kiedy w końcu je znaleźliśmy podeszłem do nich szybkim krokiem.
- Hailie, królewno. Posłuchaj uważnie. To jest Sonny. Zostanie tutaj z tobą i Ruby bo tata musi coś załatwić, dobrze?
- A ile cię nie będzie?
- Nie mam pojęcia. Najwyżej zostaniesz tutaj na noc, ale obiecuję wrócić najszybciej jak się tylko da.
- Dobrze.
- Tata cię kocha - powiedziałem pocałowałem ją w głowę i wyszedłem spokojnie z pokoju, żeby później puścić się biegiem do drzwi i zacząć wyprawę na poszukiwanie Tonego.

POV: TONY
Wyszedłem ze szkoły po tym jak jakaś nauczycielka na mnie nakrzyczała, że jestem nie przepisowo ubrany.
Nie moja wina że ten mundurek wygląda jak cichy jakiegoś lizusa.
Z tego co wiem nie daleko było jakieś miasteczko więc tam się udałem.
Po kilku kilometrach byłem już na miejscu i zacząłem się zastanawiać gdzie się udać na coś do zjedzenia.
- Tony Monet? - podszedł do mnie jakiś mocno zbudowany mężczyzna.
- Nie?
- Na pewno jesteś Monet. Widać tą Monetowską aurę z daleka. Pójdziesz ze mną. Mam cukierki i pieski w samochodzie. Chodź.
- Weź spierdalaj ode mnie.
- Ależ chłopcze, jak tak można mówić!
Chciałem coś do niego powiedzieć ale nagle poczułem ogromny ból głowy i pisk w uszach, a następnie ciemność

***

- Paczcie kto się obudził.
Zacząłem mrugać oczami żeby pozbyć się mroczków, które się pojawiły.
- Monet, Monet, Monet. Wiesz dlaczego tutaj jesteś?
- Co? - spytałem sucho. Miałem strasznie wysłuszone gardło przez co słowa wychodziły z ogromnym bólem.
- Twój ojciec zabił mi żonę, a siostra wysłała moją córeczkę na ostry dyżur do szpitala! Nie macie tej samej matki, prawda?
Popatrzyłem na niego złowrogo i spróbowałem się poruszyć.
Na rękach, które były z tyłu moich pleców miałem gruby sznur, a nogi przywiązane były do nóg krzesła na którym siedziałem.
- Oh oczywiście, że matki nie macie takiej samej, bo wasza umarła zanim twoja siostra pojawiła się na świecie.
- Stul pysk! - wrzasnąłem na co mężczyzna z całej siły uderzył mnie w policzek z otwartej dłoni. Usłyszałem plask, moja głowa przesunęła się w bok a ja poczułem ogromny ból w policzku.
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?!
- Kim ty... - zacząłem, ale przerwał mi kaszel i ból gardła.
- Kim jestem? Dobre pytanie. Już ci to mówiłem gdybyś zapomniał.
- Dlaczego... Ja?
- Oh jesteś Monet. A dokładniej synem Camdena. Twoja siostra to Hailie Monet. Znasz może jej matkę?
- Nie twój... interes
- Widzisz... Moja żona znała jej matkę doskonale. Były przyjaciółkami dopóki jej Gabriela nie urodziła dziecka Camdena. Patricia, czyli moja żona, miała dawno temu romans z Camdenem i one obiecały kiedyś sobie, że nigdy nie prześpią się z kimś z kim druga miała romans.
- Ale... Co ja mam - zacząłem ale znowu przerwał mi okropny kaszel.
- Oh drogi Tony. To nie była schadzka na ciebie. Trafiłeś się przypadkiem. Polowaliśmy na kogoś z Monetów od dawna. Najbardziej zależało nam na Hailie, ale ta ma stałą opiekę kilkunastu ochroniarzy dookoła.
- Co zamierzasz...
- Co zamierzam? Najpierw troszeczkę cię pokaleczyć, a później zabić. Kiedy będziesz już martwy z najwiekszą chęcią podrzucę twoje ciało pod bramą rezydencji Monetów.
- Nie rób tego, błagam...
- Gówniarzu, ty nie masz nic do gadania. Ale w porządku zlituje się. Trochę cię najpierw okalecze dzisiaj, a dopiero jutro zabije, pasuje?
Nie odpowiedziałem nic. Tata kiedyś mówił że zawsze trzeba grać na czas.
- Odpowiada się.
- Tak-k
- Eccellente
Mężczyzna wyszedł prawdopodobnie po coś czym będzie miał zamiar mnie skrzywdzić. Próbowałem się rozwiązać, ale liny były za grubo zawiązane, żeby 7 letni chłopak mógł się wydostać. Nawet dorosły miałby z tym problem.
- Kim jesteś? - usłyszałem dziewczęcy głos. Spojrzałem na dziewczynę, która stała w progu drzwi. Wyglądała uroczo, w dwóch kiteczkach. Była chyba w moim wieku albo trochę starsza.
- Ja... Tony jestem. A ty?
- Camila. Co tu robisz?
- Ten mężczyzna co tu jest, on...
- Mój tata?
- To twój tata był?
- Tak. Przed chwilą ktoś do niego zadzwonił i wyszedł mowiąc że wróci za dwie godziny. Co tu robisz?
- Ja nie wiem... Pomożesz mi to rozwiązać? Sam nie umiem.
Dziewczyna poszła sobie przez co pomysłem że mnie olała, ale po chwili wróciła do mnie z nożem.
- Nie ruszaj rękami bo mogę ci coś zrobić przez przypadek, a tego nie chce.
Dziewczyna chwilę szarpała się ze sznurami aż w końcu jej się udało.
- Gotowe.
- Dziękuję ci bardzo, Cami.
- Nie ma za co Tony.
- Odprowadzisz mnie do wyjścia? Proszę.
- Chodź.
Dziewczyna zaczęła iść przez jakiś korytarz. Mijając jakąś półkę leżał na niej telefon który szybko chwyciłem i schowałem do kieszeni marynarki.
- Przejdź przez te drzwi i będziesz na zewnątrz. Brama jest zamknięta ale za pierwszym krzakiem z lewej strony bramy jest dołek który prowadzi na drugą stronę. Mam nadzieję że pomogłam ci Tony.
- Bardzo mi pomogłaś. Bardzo dziękuję, Camilo- szepnąłem. Podeszłem do niej, pocałowałem ją w policzek i szybko wyszedłem z domu. Podążając za instrukcjami dziewczyny skierowałem się do płotu i wlazłem w krzaki.
Igły wbijały mi się w ręce i jakiś badyl rozciął mi skóre ale udało mi się dostać na drugą stronę. Rozejrzałem się szybko czy nikogo nie ma i puściłem się biegiem przed siebie jak najdalej w las. Idąc główną drogą szybko mógłbym się natrafić na mężczyznę który mnie porwał. Wyjąłem telefon z kieszeni i zacząłem wpisywać numer telefonu ojca który był nam wpajany od najmłodszych lat. Po czwartym sygnale tata odebrał.
- Słucham?
- Tato? Pomóż błagam!
- Tony?! Gdzie ty jesteś do kurwy?!
- Ja... Nie wiem. W lesie. Uciekłem od tego mężczyzny. Ja...
- Spokojnie. Idź jak najdalej od miejsca w którym byłeś, dobrze? Zostań na linii wtedy szybciej dowiemy się skąd dzwonisz, dobrze? I mów do mnie.
- Tylko że - zakasłałem - jak mówię to boli
- Tony trzymaj się. Jedziemy już, dobrze?
- Tato... Boję się... On chciał mnie zabić...
- Zaraz będziemy. 5 minut, dobrze?
- Przepraszam, tato! Ja nie chciałem żeby tak wyszło. - powiedziałem nadal biegnąc przed siebie i zacząłem płakać.

- Już tony, spokojnie. Oddalileś się na tyle żeby być daleko od głownej drogi. Nie musisz już biec. Zaraz będziemy.

Tata co chwilę mówił jakieś słowa, które miały mnie uspokajać. Nagle oślepił mnie blask świateł samochodu, więc się ucieszyłem że tata w końcu mnie znalazł.
- Już prawie jesteśmy, czekaj jeszcze chwilę - usłyszałem w słuchawce. Coś było nie tak. Nie mówiłby tego gdyby jego samochód nie stawał przede mną.
Opuściłem rękę z telefonem kiedy z samochodu wysiadł ten sam mężczyzna co mnie porwał.

***
Cześć kochani!
Widzę że coraz więcej was przybywa do opowiadania 🥺
Dziękuję serdecznie za każdy komentarz i gwiazdkę (komentarze czytam i odpowiadam❤️)
Pomysł znowu podarowany przez The_Koniara
Bardzo ci dziękuję bo miałam zupełnie inny pomysł który byłby zdecydowanie nudniejszy niż twój ❤️
Zachęcam do zostawienia gwiazdki i komentarza 🙏🙏🙏
W zamian tym razem dostaniecie parasoleczke, bo pada☂️
M

iłego❤️

Mała MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz