-Masz rację Celestio. To nie pora no moje odejście, to pora na moje narodziny- powiedział siadając na srebrzystym tronie.
"Celestia" była krainą, wydawałoby się, że jest tu pięknie, żywo, kolorowo i każdy jest szczęśliwy.
Myślą tak zdesperowani. To tak naprawdę pusta przestrzeń. Nie ma tu nic. Biel. Jedyne co można zobaczyć w tym miejscu, to pustka.
-Nigdy nie zrozumiem chęci ludzi do poznania świata pośmiertnego...- wypowiedział delikatnie opierając głowę o dłoń- dałem im życie, miejsce do funkcjonowania i chronię ich od najgorszego, lecz oni stale rozmyślają co będzie, gdy ich życie dobiegnie końca...
-To przeświadczenie o wieczności i ciekawość, ludzie akceptują przemijanie, lecz są marzycielami. Artyści często przedstawiają śmierć jako coś strasznego, lub pięknego. Ludzie dobrali do tego ckliwą historyjkę, aby dzieci nie bały się dnia końca ich egzystencji- odpowiedziała kobieta patrząc na znudzonego Samaela- ale dla nas jest to bezznaczenia.
-Z jakiego powodu tak uważasz? Śmierć jest tak samo istotna jak narodziny, to jeden z fundamentów egzystencji. Nas tez dotyczy, lecz w innym sensie. My jesteśmy na wpół nieśmiertelni, jest tylko jedno miejsce, w którym możemy zostać zamordowani. Właśnie się w nim znajdujemy. Wszystko co ludzkie nie powinno nam być obce, łącznie z przemijaniem, tęsknotą, miłością i szczęściem.
-Emocji jest więcej, towarzyszu. Wiem, że zbyt wielu nie doświadczyłeś, lecz jest ich o wiele więcej. Skonstruowaliscie zbyt złożone organizmy.
-Wlasnie że nie. Chciałem, aby mieli własny sposób spoglądania na coś, co sam stworzyłem. Czekam, aż któregoś dnia będę mógł się zainspirować czyjąś wizją świata, lecz póki co...- spojrzał w ziemię- raczej nie jest mi to dane.
-Jest Ci dane. Od zarania dziejów, odkąd tylko sięgam pamięcią jesteś taki apatyczny... Spójrz na to inaczej, tak, jak twoi ukochani ludzie. Bądź marzycielem.
-Towarzyszko, ja umieram- powiedział lekko chrapliwym tonem, gdy jedna z kolumn zaczęła się zapadać. Były to kolumny, które miały za zadanie pokazywać ostatecznym dzień ich śmierci. Zostały stworzone wieki temu, lecz oślepieni władzą bogowie nigdy nie zwracali na to uwagi.
-Twoj czas chyli się ku końcowi....- powiedziała kobieta podając dłoń mężczyźnie- możesz stworzyć swoje ziemskie istnienie, wiesz o tym?
-Ostatkami sił skonstruować coś nowego?- spytał- robią tak desperaci. Jeśli mam umrzeć to tutaj. Moja siostra odeszła właśnie na ziemi.
-Nigdy mi o niej nie mówiłeś...
-Racja. Czas najwyższy aby moja następczyni dowiedziała się o największej tajemnicy najwyższego- zaśmiał się cynicznie.
-Chciałbyś mi o niej opowiedzieć?
-W zasadzie... Nie mam powodów, aby o niej nie mówić. Jeśli chcesz aby pamięć o ukochanych pozostała na wieki, musisz przekazać ich historię dalej- powiedział I poprawil się na swoim tronie.- Lan była moją młodszą o cztery lata siostrą. Gdy byliśmy mali, przyrzekłem jej wierność, oddanie i ochronę. Nie mieliśmy rodziców, byliśmy niewolnikami jednego z carów Liyue, Enlaia IV, gdy żyłem na ziemi jako chłopiec, jeszcze carat nie został obalony. Byliśmy cieniami własnych cieni, nie odzywaliśmy się, po skończonej, bardzo ciężkiej pracy wracaliśmy do lichej, zimnej stodoły gdzie pracodawca często nas bił. Mimo że żyje biliardy lat, przede mną był inny człowiek na mą rolę. Był to Emmanuel. Żył niewiele dłużej od nas, lecz przez męczarnie nie chciał dalej pełnić tej roli...
-...dlatego stworzył Pakt Boski. Znam tę historię.
-Pakt Boski był strasznym pismem. Trzymał na sobie nieskończoną klątwę uwiązania dla osoby, która przeczytała zwój. Gdy miałem szesnaście lat, Lan zachorowała. Nikt nie chciał nam pomóc, jakakolwiek łaska dla niewolnika była karana chłostą dla obydwóch stron. Uciekłem pewnego dnia zostawiając konającą Lan, usłyszałem głos prowadzący mnie. Mówił "idź a pokaże wam światło, tam nie będzie miejsca na udrękę. Podążaj za mym głosem a uzdrowię twoją siostrę". Nie miałem wyjścia, wybiegłem zostawiając ją. Gdy dotarłem na miejsce, a była to leszczyna ze starą chatą w centrum, głos poprowadził mnie do niej. W środku, na stoliku leżał zwój, głos się odezwał "Przeczytaj go na głos". Tak zrobiłem, po czym poczułem ogromny ból. Masa informacji i historii przeszła mi do umysłu tworząc spis całego istnienia świata. Natychmiast zostawiłem zwój I pobiegłem do Lan, czekała na mnie już uzdrowiona. Byłem przekonany o tym, lecz to, co zobaczyłem... zbiło mnie z nóg...
-Co to było?
-Były to rozszarpane zwłoki Lan. Jej wnętrzności pozostały rozrzucone po całej powierzchni stodoły, ściany zostały wysmarowane jej krwią, zaś ona leżała. Zimna już, bez wyrazu. Po chwili... Ja sam padłem na kolana. Połowa mojego ciała płonęła białym ogniem, cierpiałem niesamowicie znosząc okrutne męki. Czułem ból, rozpacz... świat się jakby załamał, a ja znalazłem się tutaj. Na tronie siedział Emmanuel, opowiedzial mi o wszystkim, po czym rozpłynął się. Zasiadłem na tronie i przez tysiąc lat oplakiwalem codziennie swoj los.
-Czyli to była Lan...
-Dokładnie... Lecz nie żyjmy przeszłością. To nie na tym polega istnienie.
Gdy Samael skończył mówić, usłyszał wraz z kobietą świst, dźwięk blyskawic i w końcu chorobliwy śmiech.
-Udało się! Udało się!- krzyczał mężczyzna zza bram rozdartego świata- brama otwarta!
-Już są- powiedział Samael- Fatui dostało się do Celestii. Czas na mnie już przyszedł.
_______________________________________________________
A więc to już oficjalne- "Przybysz z Inazumy" chyli się ku końcowi, i stąd moje pytanie- czy wydać jedną część, gdzie będzie można zobaczyć wszystkie rozdziały? Sami decydujcie. Miłego dnia/nocy.
834 słowa
CZYTASZ
Przybysz z Inazumy cz. III
FanfictionCzęść III opowieści mojego autorstwa, polecam zajrzeć do pozostałych 2 :))