9) Garnitur

366 14 4
                                    


S

tałam właśnie przed drzwiami jednej z zatęchłych kamienic Rzymu. Wszędzie panował brud, smród i ubóstwo. Podziurawiona, wąska ulica rozdzielała jeden stary budynek z drugim. Kilka razy sprawdzałam kartkę od informatora, upewniając się, że przyjechałam pod odpowiedni adres.

Moje obawy rozpłynęły się, kiedy dostrzegłam nową, zaparkowaną przy budynku, czerwoną scodę. Przyjechałam sama, skorzystałam z okazji i weszłam do środka w momencie, gdy jakaś młoda kobieta wychodziła na zewnątrz. W ostatniej chwili złapałam drzwi i skierowałam się na drugie piętro. Stanęłam przed numerem cztery C i zapukałam. Minęła chwila, ale nikt nie otwierał, zapukałam ponownie. Odczekałam kilka minut i gdy z irytacją miałam uderzyć kolejny raz, klamka poruszyła się.

Przed oczami ujrzałam wysokiego bruneta o niesamowicie niebieskich oczach, roztrzepanych, nie za długich, lekko falowanych włosach. Stopy miał bose, a koszulę niezgrabnie zapiętą i wysuniętą ze spodni. Jeden guzik wpiął w złą dziurkę. Pierwsze, o czym pomyślałam, to, że może mieć interesującego gościa.

W oczach malował mu się szok. Nie zaprotestował, gdy wyminęłam go w drzwiach i weszłam do środka.

Nie zrobiłam za wiele kroków, gdyż pomieszczenie było malutkie. Salon, który właściwie trudno tak nazwać, bo znajduje się tu tylko niewielka sofa, tyci telewizor i malutki stoliczek umieszczono naprzeciwko wejścia. Od razu na lewo, znajduje się równie mała kuchnia, z niewielkim brązowym stolikiem i dwoma krzesłami. Nie ma tu zbyt wiele ładu, całość urządzono w dość babcinym stylu. Brązowe przestarzałe meble, szara wytarta sofa i bordowy dywan. Ściany są zielone, a tuż przy wejściu przymocowano cztery wieszaki na ubrania, kawałek za nim znajdowały się kolejne drzwi, które musiały prowadzić do łazienki.

To, co najbardziej rzucało się w oczy, prócz starodawnych mebli oczywiście, to masa poustawianych wszędzie roślin. Pokój wyglądał, jakby nawiedził go jakiś niezidentyfikowany duch lasu. Przysięgam, że nigdy w życiu nie widziałam tyle zielonki w jednym pokoju.

W pomieszczeniu świeciła się sufitowa lampa z racji tego, że jedyne okno zasłaniała roleta. Nie byłam pewna dlaczego, w końcu na dworze mimo wczesnej pory grzało słońce.

Odsunęłam krzesło, a trzymającą w ręku teczkę postawiłam na ziemi. Założyłam nogę na nogę i oparłam się o oparcie, wskazując na miejsce naprzeciwko mnie. Facet wydawał się nadal zszokowany. Przetarł prawdopodobnie zaspane oczy, a ja rozejrzałam się wokół. Kiedy ocucił się z szoku, zapytał:

-Co ty tu do cholery robisz? - Nie drgnął nawet o milimetr.

-Jak to co? Przyszłam w odwiedziny.

-Zaczynam myśleć, że naprawdę mnie śledzisz. - Burknął zagniewany.

-Coś w tym stylu. - Ręce opadły mu wzdłuż ciała.

-Spałeś? - Zapytałam, gdy przeszyłam wzrokiem całą jego sylwetkę.

-A nie widać?

-Na pierwszy rzut oka, to nie. - Podparłam brodę dłońmi, a on patrzył w niezrozumieniu. - Wiesz, twoja wygnieciona koszula sugeruje co innego.

W dalszym ciągu nie odwraca wzroku, spogląda na mnie, potem na wcześniej wspomniane ubranie. Mam wrażenie, że na jego policzki wpływa delikatny rumieniec. Szybko poprawia dwa górne guziki, nie spuszczam z niego spojrzenia.

-Nie mam pojęcia, co ubzdurałaś sobie w tej główce landryna, ale to nie to na co wygląda.

-A szkoda, miałam nadzieję na spotkanie jakiegoś ciekawego gościa. Wiesz, nie ma co się wstydzić, w końcu jesteśmy dorośli.

Posmak Fioletu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz