Przeszłam cały budynek i nigdzie nie znalazłam Carsona, zapytałam stojącej przed drzwiami ochrony, czy przypadkiem nie wychodził, ale nic takiego nie miało miejsca. Zaczęłam się zastanawiać nad jego słowami. Może naprawdę udało mu się wyjść niezauważonym.
Potarłam nasadę nosa, miałam dziś zbyt wiele na głowie, żeby jeszcze się za nim uganiać.
-Dzień dobry Panno Venturi. - Do moich uszu dobiegł głos uśmiechniętego Cecilio. - Pięknie dziś Pani wygląda.
-Jak zawsze, nie musisz się podlizywać. - Założyłam ręce na piersi. - Potrzebujesz czegoś? - Zapytałam oschle. - Bo jeśli nie, to naprawdę mi się spieszy.
-Tak naprawdę to nie mam nic konkretnego, Pani babcia wspomniała, że lubisz teatr. - Ściągnął usta w cienką linię. - Miałem się wybrać i pomyślałem, że może chciałaby Pani dołączy?
-Była w błędzie. Nie lubię teatrów. - Mięśnie chłopaka mocno się napięły. - Dzięki za propozycję, ale jeśli będę chciała gdzieś wyjść, wezmę swojego narzeczonego.
Nerwowo strzepał niewidzialny kurz z koszuli, przestąpił z nogi na nogę i spojrzał mi prosto w oczy.
-W takim razie nie było pytanie. - Posłał mi zawiedziony uśmiech. -Ale jeśli chodzi o Pani narzeczonego, to widziałem go, jak szedł w stronę dolnego lewego skrzydła. - Zmarszczyłam brwi. - Pomyślałem, że o tym wspomnę, w końcu podobno nie można tam wchodzić.
Zacisnęłam pięści, a paznokcie wbiły się w moją skórę. Powstrzymałam zrezygnowane westchnięcie.
-To ty nie mogłeś tam wchodzić Cecilio. - Odburknęłam, chociaż nie było to prawdą. - A teraz naprawdę się spieszę.
Wyminęłam go i ruszyłam schodami w dół. Oczywiście Carson też nie miał dostępu do lewego skrzydła, powiedziałam tak, żeby Cecilio się odczepił. Miałam nadzieję, że mój drogi przyszły mężulek znajdzie odpowiednie i przekonujące argumenty na swoją obronę.
Kiedy zeszłam na dół, zza rogu wyłonił się nie kto inny jak uśmiechnięty Carson. Gdy tylko zobaczył moją minę spoważniał i stanął jak wryty.
-Myślałam, że wyraziłam się jasno, co do odwiedzin tej części domu. - Wbiłam w niego niepochlebne spojrzenie. - Liczę na solidną argumentację. Teraz.
-Wiem, że miałem tu nie wchodzić, ale…
-Poprosiłem go o pomoc. - Huste ułożył dłoń na ramieniu chłopaka. - Na litość boską, Saverio przestań zabijać go wzrokiem. Zaraz wypalisz w nim dziurę. - Pokręcił głową. - Naprawdę czasem mogłabyś się uśmiechnąć.
-Znasz zasady.
-Owszem, moje laboratorium. Moje zasady. Twój ojciec dał mi pełną swobodę. - Facet westchnął przeciągle. - Nie zrobił nic złego. - Poklepał go po ramieniu. - Przemyśl sobie moją propozycję chłopcze, w razie pytań wiesz gdzie mnie znaleźć.
Starzec spiorunował mnie wzrokiem, co nie zrobiło na mnie wrażenia. Wzięłam głębszy wdech i gdy już zniknął z pola widzenia zapytałam Carsona:
-Tłumacz się. - Zerknęłam na zegarek. - Masz dwie minuty. Tik-tak.
-Akurat w tym przypadku nie chciałem sprzeciwiać się twoim rozkazom. - Zagryzł dolną wargę.
-Minuta pięćdziesiąt sekund.
-Huste złapał mnie na korytarzu i poprosił o pomoc. Spędziłem z nim trochę czasu i zaproponował mi posadę pomocnika.
Napięcie opuściło moje mięśnie. Huste faktycznie prosił o kogoś do pomocy, jednakże jesteśmy zbyt nieufni, żeby zatrudnić obcą osobę do tak tajnego miejsca.
CZYTASZ
Posmak Fioletu
RomanceOn nigdy nikogo nie zabił, a ona... No cóż, powiedzmy, że to nie jest jej obce. ,,-Moje dzieciństwo nigdy nie przebiegało tak jak u każdej małej dziewczynki. Już od samego początku zamiast historii o księżniczkach czekających na ratunek, opowiadano...