ROZDZIAŁ XXVI

3 1 0
                                    

❝jaden❞


Ciasto truskawkowe niestety nie przetrwało upału i zamieniło się w niezbyt zachęcającą do jedzenia papkę. Jade planował wpakować je do lodówki i skonsumować, gdy krem powróci, choć minimalnie, do poprzedniego stanu, nie wspominając o incydencie ani Naomi, ani Louis. Zanim jednak zdołał przeprowadzić operację, siostra znikąd pojawiła się w kuchni, lustrując go od stóp do głów. Jej wzrok wylądował na kartonowym pudełku z logiem Nostalgii i natychmiast wciągnęła powietrze do płuc, zaaferowana.

— Czy to ciasto?! — wykrzyknęła, podchodząc bliżej. — To musi być ciasto!

Louis była od niego młodsza o zaledwie trzy lata, a mimo to ekscytowała się najdrobniejszymi rzeczami, niczym dziecko na widok waty cukrowej. Był to ciekawy kontrast w stosunku do tego, jak zachowywała się przy ich matce, odkąd ta zachorowała. Louis próbowała uchodzić wtedy za dorosłą i odpowiedzialną, aby tylko nie martwić rodzicielki. Nie roniła łez, nie skakała z radości, nie podśpiewywała pod nosem; zamiast tego zajmowała się domem i kontrolowała dawki leków. Mówiąc krótko, wzięła na barki całą rodzinę. Było to imponujące, a jednocześnie wzbudzało w Jadenie ogromne poczucie winy. To on powinien być jej ostoją, a nie na odwrót. Mimo to nie potrafił.

W ten sposób Louis traciła najlepsze lata młodości. Zamiast bawić się z przyjaciółmi, przejmowała wszystkie obowiązki w domu, podczas gdy Jade skutecznie unikał odpowiedzialności za cokolwiek. Trwało to, dopóki matka nie trafiła do szpitala. Louis została odciążona przez lekarzy i wróciła do swojego starego stylu bycia. Jednak, w trakcie odwiedzin, wciąż grała tę samą, stoicką personę. Niezależnie od tego, jaką maskę przybierała Louis, Jaden wiedział, że żadna nie zmieni jej prawdziwych uczuć, ukazujących się pod postacią smutnych, przygnębiających kolorów.

— To było ciasto — odparł, otwierając wieko pudełka i ukazując breję.

— O rany, przecież to wciąż te same składniki! Smak się nie zmienił, a wygląd nie ma znaczenia. — Bez chwili zastanowienia odebrała mu karton, po czym wyjęła z szuflady widelec i zaczęła jeść, opierając się biodrem o stojącą pośrodku kuchni wyspę. — To od Naomi czy Keitha?

— Naomi. Chciała zrobić ci prezent.

— Naprawdę? To urocze. Musisz ją do nas zaprosić, dawno nie gadałyśmy.

Jaden nie przepadał za zapraszaniem Naomi. Jego tata był wiecznie przygnębiony kiepskim stanem żony, co na pewno nie umknęłoby jej uwadze, a on nie chciał dzielić się swoimi problemami, ani żalić. Wspominał, że matka choruje i musi przebywać w szpitalu, jednak zawsze omijał nieprzyjemne szczegóły, i zapewniał, że to nic poważnego. Zresztą, podobnie było z jego niecodzienną umiejętnością — o tym nie wiedział nikt poza nim.

Nie potrafił zidentyfikować, kiedy to wszystko się zaczęło — to znaczy — widzenie kolorów. Nie mógł również sprecyzować, w którym momencie zrozumiał, co one znaczą i do czego się odnoszą. Szczerze mówiąc, miał wrażenie, że to coś towarzyszyło mu od zawsze. Nie umiał sobie wyobrazić, jak można było widzieć inaczej. Nie wspominał o tym, bo nie czuł takiej potrzeby. To była część jego istnienia i uznał, że tak właśnie musiało być, nawet jeśli wielokrotnie sprawiało mu to więcej kłopotów niż pożytku.

— Może pójdziesz dzisiaj ze mną do mamy?

Głos siostry wyrwał go z zamyślenia. Louis co jakiś czas składała mu takie propozycje, jednak za każdym razem odmawiał, twierdząc, że jest zajęty. Dzisiaj też nie miał zamiaru zmieniać zdania. Wciąż nie był gotowy się z nią zobaczyć.

WSZYSTKIE KOLORY, ZA KTÓRE CIĘ KOCHAM ➜ original storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz