ROZDZIAŁ VI

1 1 0
                                    

 ❝naomi❞


Pokój Naomi Clark zamienił się w garderobę. Wszystkie jej ubrania, ułożone w najidealniejszą z idealnych kostek, zostały starannie poukładane w stosy na biurku, łóżku i wszystkich innych, odpowiednich do tego powierzchniach. Dotychczas niedziela była dla niej rutynowa, pomimo radości z występowania, jednak ta, konkretna niedziela, wzbudzała w niej dziwną ekscytację, przeszywającą ją od palców stóp, aż po czubek głowy. Zwykle podchodziła do wszystkiego z przerażającym wręcz opanowaniem, a teraz jej chude ręce trzęsły się, jak podczas ważnego egzaminu.

Andrew Dalton przyglądał się temu zjawisku z rozbawieniem, leżąc na podłodze, czyli jedynym miejscu, gdzie nie było ani kawałka materiału (bo Naomi Clark nie kładzie rzeczy na ziemi).

— Nigdy nie sądziłem, że zabujasz się w Jadenie Nortonie.

— W nikim się nie zabujałam. — Rzuciła w niego koszulką, marszcząc czoło. — Po prostu chcę dobrze wypaść.

I być może Andrew by w to uwierzył, gdyby nie fakt, że stała przed lustrem w kolejnej już sukience, obracając się dookoła, aby móc przyjrzeć się jej pod każdym kątem. Widział, z jaką starannością poprawiała rękawy, jak wygładzała kołnierzyk. Zbyt dobrze ją znał, żeby nie zauważyć, że w tych małych gestach kryło się pewne pragnienie, do którego w życiu by się nie przyznała — pragnienie bycia piękną w oczach Jadena Nortona.

— Dobrze, dobrze, rozumiem, że dzisiaj nie jesteś w nastroju na moje żarty. Ale naprawdę, niczym się nie przejmuj, jesteś totalnie najlepsza, a jeśli on tego nie zauważy, to będzie tylko i wyłącznie jego strata. Więc zachowuj się tak, jak zwykle.

— Czasami potrafisz być miły i uroczy, co?

— Zdarza mi się.

Andrew wstał, spokojnie podszedł do szafy, odsuwając Naomi na bok. Przegrzebał parę wieszaków i półek, po czym wyjął kilka rzeczy, złożył na jej ręce i bezgłośnie ponaglił, aby je założyła. Naomi nie miała pojęcia, czy powinna ufać zmysłowi estetycznemu chłopaka, który ciągle chodzi w dresach, ale jedno wiedziała na pewno — Andrew nigdy nie zrobiłby nic, co mogłoby jej zaszkodzić. Zatem prędko włożyła na siebie zaproponowany przez niego strój i nawet bez sprawdzania, jak się prezentuje, zdecydowała się w nim pójść.

— No, wyglądasz jak milion dolarów. To znaczy na tyle, na ile można wyglądać jak milion dolarów w kościelnym ubranku.

— Bardzo zabawne.

— Och no już, nie dąsaj się tak. Chodź, zrobię ci ładną fryzurę. Co prawda twoje włosy są dość krótkie, ale coś wymyślę.

— Od kiedy masz w sobie żyłkę stylisty?

— Od kiedy widzę, że ty jej nie masz — zażartował, a Naomi jedynie z uśmiechem przewróciła oczami.

Nagle usłyszeli głośny trzask.

— Co to było? Twoi rodzice?

— Mówiłam ci, że są na delegacji.

— Oni zawsze są na delegacji, jeszcze ani razu ich nie widziałem.

— Bo są zapracowani. Zresztą, nie przejmuj się, już to sprawdzę.

— Pójdę z tobą, może to jakiś włamywacz.

— Gadasz głupoty. Zostań tu i nigdzie nie wychodź.

— Ale...

— Zostań.

Ten nieznoszący sprzeciwu ton głosu przeszył Andiego niepokojem.

Cały chór zebrał się w nawie bocznej, z Naomi Clark na czele. Andrew zrobił jej cudownego francuza dookoła głowy, przez co nieustannie dotykała swoich włosów, aby mieć pewność, że go nie zniszczyła. Oddychała głęboko, czując, jak narastał w niej stres. Występowała od lat, a jednak nigdy nie mierzyła się z tremą, a przynajmniej nie tak wielką. Spoglądała na znajdującą się na przedzie ławkę, gdzie siedział Andrew Dalton, posyłający jej wszelkiego rodzaju pokrzepiające gesty. Nie był wierzący, ale dopóki Naomi go potrzebowała, mógł robić wszystko.

Tymczasem, na samym tyle świątyni tuż za filarem, ukrywał się Jaden Norton. Nie miał śmiałości wejść głębiej, obawiając się reakcji wierzących. W końcu ubranie spodni od garnituru niewiele zmieniło w jego wyglądzie, nie wspominając o tym, że w Arsenton każdy znał każdego. Innymi słowy, od razu by go rozpoznano. A jego reputacja nie była zbyt kolorowa, właśnie z powodu stereotypów. Postanowił więc nie ruszać się z miejsca, dla własnego bezpieczeństwa.

— A co ty wyprawiasz, młodzieńcze? — odezwała się do niego jakaś staruszka o pogodnej twarzy. — Gdy odwiedzasz przyjaciół, też stoisz u progu?

— Nie... nie, proszę pani — odpowiedział Jade, lekko zmieszany. — Ale wydaje mi się, że akurat w tym przypadku to dużo lepsza opcja.

— Nonsens, stąd nic nie usłyszysz! Chodź ze mną, młodzieńcze.

W tenże sposób niewielka, pomarszczona pani, zaciągnęła Jadena do nawy głównej. I faktycznie, większość osób patrzyła na owo zjawisko z niedowierzaniem, jednak nikt nie zdawał się go potępiać. Mimo to spuścił wzrok, na wszelki wypadek, aby nie widzieć nieprzychylnych mu kolorów. Gdy usiadł wreszcie w ławce, tylko na moment zerknął w stronę chóru, by dostrzec, że Naomi Clark cały czas na niego patrzyła, a jej oczy migotały, w najwspanialszy z możliwych sposobów. I jakoś tak nagle poczuł się lekki, i przestał się przejmować.

Naomi była gotowa jak jeszcze nigdy. Wzięła głęboki oddech, a po budynku rozniósł się delikatny, czysty śpiew. O ile dla innych nie było to nowością, o tyle Jade nie mógł ukryć swojego zachwytu. Andrew uśmiechał się szeroko w jego stronę, jakby mówił — widzisz, to właśnie jest moja Nao. Istotnie, to była ona, swoja własna, dużo bardziej niż normalnie. Bo nigdzie nie czuła się tak sobą, jak tutaj.

— Piękna, prawda? — szepnęła staruszka.

Jaden nagle zrobił się nieśmiały, a czubki jego uszu zaczerwieniły się jak dojrzałe pomidory.

— Dziękuję, że mnie pani zabrała.

Chór śpiewał w najlepsze, a Naomi Clark błyszczała jakąś nieopisaną energią, jeszcze mocniej udowadniając Jadenowi, że pragnie poznać, co kryje się w duszy dziewczyny, której głos napawa ludzi wiarą i doprowadza go do łez.

Tak, jest piękna. Najpiękniejsza.

WSZYSTKIE KOLORY, ZA KTÓRE CIĘ KOCHAM ➜ original storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz