Rozdział 29 manicure

1K 30 7
                                    

-Jaki klub? -zapytał ze słyszalnym zdenerwowaniem

-O nazwie opera. Rzadko tam bywam, preferuję spotkania w porcie, ale jakieś buro Helen Lame powinna mieć...

-Vincent, ona jeszcze ani razu tam nie zabawiła, nie wpuściliby jej przez jakiekolwiek inne wejście, niż to służbowe z tyłu, już ja tego ''za życia'' dopilnowałem, nie denerwuj się- usłyszałam rozlegający się z drugiej strony głos ojca. Czyli byłam na głośnomówiącym.- Tato ale ty sobie zdajesz sprawę z tego- Cam mu przerwał- Dorosła do interesów, dlaczego więc miałbym jej podcinać skrzydła? - zapytał, ale Vincent zignorował to pytanie i kontynuował- Nie chciałeś żadnemu z nas dawać dzieciństwa z dala od organizacji i tych toksycznych czubków, i teraz widzę, że jej też?- Boże, po raz pierwszy Vince odezwał się w mojej obecności takim językiem....

-Vincencie Monecie, ja sama zawsze pragnęłam zostać jednym z tych czubków. Myślałam,  że znasz mnie na tyle by wiedzieć, że ja nigdy niczego nie muszę, robię tylko to co chcę, a bycie najlepszą tajną agentką pod słońcem jest moim nieskrytym marzeniem.- powiedziałam na jednym wydechu i się rozłączyłam.

     Jak gdyby nigdy nic, wróciłam do załatwiania wszystkich spraw, a gdy skończyłam przeglądać ostatnią umowę, wyłączyłam przegrzany telefon, i podłączyłam go do ładowania. Poszłam się przebrać, zmyć makijaż, i wziąć prysznic, po czym położyłam się spać, około drugiej z nadzieją, że po raz pierwszy będzie miała choć sześć godzin snu w dzień szkolny. Niestety coś, a raczej ktoś obudził mnie koło czwartej.

-Hailie- rozległ się szept

-Co?- zapytałam ziewając

-Muszę już jechać- dopiero teraz rozpoznałam głos ojca.

-Dowiedzieli się? Że tu jesteś?- domyśliłam się.

-Tak, niestety, ale mogli też przyjechać po ciebie.

-Przesłuchanie?- zgadywałam

-Tak, ale ja naprawdę muszę już lecieć....- nie dałam mu dokończyć, bo wstałam, i się d niego przytuliłam.

-Będę tęsknić...-ledwo słyszalnie wyszeptałam, w obawie, że FBI podłożyło tu gdzieś mikrofon.

-Pa królewno....-powiedział puszczając uścisk, i udając się do drzwi

-Pa tato....-na moje słowa odwrócił się z zaskoczeniem, ale także wzruszeniem. Nie odpowiedział już nic, tylko puścił mi oczko i wyszedł.

     Do szóstej nie mogłam zasnąć, dlatego musiałam nałożyć grubą warstwę robionego na zamówienie niewidocznego korektora, by federalne biuro śledcze nie pytało o wory pod oczami. Zeszłam na dół jak co dzień w mundurku z rozluźnionym krawatem, wyprasowaną koszulą i spódniczką, z marynarką przewieszoną przez ramię i tradycyjnymi ciemnozielonymi szpilkami bym miała choć 170cm wzrostu.

     Jak z ojcem przypuszczaliśmy, w salonie byli wszyscy bracia, oraz dwóch agentów ze złoto-brązowymi plakietkami.

     Udałam zaskoczenie i przerażenie, gdy wkroczyłam do salonu pytając chłopców kto mnie dziś zawiezie.

-Dzień dobry, federalne biuro śledcze agent Robert Hunt, a to mój wspólnik Jack Williams. Przyszliśmy w twojej sprawie, Hailie Monet- Gdy tylko wymówił moje imię i nazwisko, wzdrygnęłam się. Tacy ważniacy w garniturach jak on, mówili do mnie jedynie po moim fałszywym nazwisku, nie przyzwyczaiłam się jeszcze do słyszenia mojego prawdziwego.- Chcielibyśmy zadać Ci parę pytań, dobrze Hailie?- nie podobało mi się, że mówił do mnie po imieniu, dlatego po raz pierwszy poprosiłam brata o pomoc. Moja głowa zerwała się w stronę Vincenta z udawaną paniką w oczach, brat zaś wychwycił mój znak bezbłędnie.

-Od kiedy moja siostra pozwoliła wam przejść na ty, panie Hunt?- Powiedział Vince i spojrzał niby groźnie na agenta.

-Przepraszam- powiedział pierw patrząc na Vincenta to na mnie. Spojrzałam na brata teraz innym wzrokiem, który również bezbłędnie odczytał. Czyżby telepatia?

-Jak opiekun prawny, żądam by przesłuchanie przeprowadził agent...

-Jack Williams- dodał Will. Dopiero teraz zauważyłam, jaki był spięty, i z jaką wrogością patrzył na tych dwóch kołków. Przeleciałam wzrokiem po wszystkich braciach. Vincent nieznacznie zaciskał szczękę, ale był spokojny, Willowi się włączył tryb ochroniarza, mimo iż każdy z nas miał takowego, Dylan spinał swoje przepompowane proteinami bicepsy jeszcze bardziej, niż gdy się ze mną kłócił, Shane coś żuł, oby nie świeczkę a Tony zupełnie się wyłączył i zerkał co chwilę to na agentów, to na szafkę pod telewizorem, gdzie znając Monetów, nie były jedynie kabelki i ładowarki.

-No dobrze, to my może przejdziemy na taras?- zapytał zdecydowanie milszy z agentów Jack.

-W porządku- zgodziłam się. Gdy szliśmy, on pierwszy ja druga do tarasowych kanap, dyskretne włączyłam wbudowany w mój manicure lewego kciuka mikrofon.

     Zajęliśmy miejsca na przeciwko siebie, ja udawałam spiętą, jednak i tak miałam lewy kciuk na kolanie wystawiony do góry, by łapał zarówno mój, jak i agenta głos.

-Panno Monet, dzisiejsza rozmowa będzie dotyczyła tajemniczej osoby, jaką jest Camden Monet, jak i tego, co pani na jego temat wie. Czy jest pani w stanie mi coś opowiedzieć o waszej relacji?- zapytał niedoinformowany.

-Prze-przepraszam, ale ja nigdy go nie poznałam, nie wiem, c-co mogłabym panu powiedzieć- zaczęłam ''spięta''.- Porzucił mnie i moją mamę gdy byłam jeszcze dzieckiem.

-Rozumiem, a czy ty nie byłaś o niego ciekawa?

-Byłam. Pytałam mamę o niego, jaki był, dlaczego nas opuścił, ale zawsze uciekała od tematu, i nigdy tak naprawdę niczego się o nim nie dowiedziałam.

-Jak myślisz, dlaczego?- drążył temat, a ja udawałam coraz bardziej spiętą i delikatnie roztrzęsioną.

-Osobiście uważam, że to dlatego, że nie mogła się pogodzić z jego stratą, i była dla niej zbyt bolesna. To też tłumaczyło, dlaczego zawsze bała się o mnie. Nie chciała mnie również stracić...-mówiłam niby to ze skruchą i szczerze, jednak kłamałam i grałam aktorsko jak najęta.

-Co wiesz o jego śmierci?

-Dowiedziałam się o jego śmierci i o tym, że mam pięciu braci od brytyjskiej opieki społecznej. Z tego co wiem, tak jak moja mama zginął w wypadku.

-Dobrze, to wszystko dziękuję.

-Ja również- powiedziałam wstając, i uroczym udawanym biegiem pobiegłam do salonu do braci. Usiadłam między Vincem a Willem. Agenci się z nami pożegnali i wyszli. Gdy upewniliśmy się, że nas już nie słyszą, każdy zaczął mnie wypytywać o to, jak mi poszło, ale ja im przerwałam.

-Vince choć do twojego gabinetu pokażę ci coś- powiedziałam i nie czekając na niego pobiegłam w stronę pomieszczenia.

     Przeniosłam sobie jedno z krzeseł tak, by znajdowało się obok fotelu brata, a nie na przeciwko. Uruchomiłam komputer, zalogowałam się z łatwością rozgryzając hasło, i podłączyłam kabelek z paznokcia do komputera. Po chwili uruchomiła się aplikacja z odtwarzaczem mp3 i mogliśmy posłuchać nagrania.

     Do biura wszedł Vincent i zdziwił się na widok otwartego laptopa i mnie wtykającej do niego palca. Bez zadawania pytań podszedł do swojego krzesła i zajął miejsce, a ja puściłam nagranie.

================================================================================1004 słowa

     Dzisiaj zaszalałam! Wstawiłam aż 3 rozdziały! Chciałam tylko oznajmić, że książka będzie miała w sumie 32 rozdziały, ale będzie też druga część. W związku z moimi trzema pozostałymi książkami, myślę, że Tom 2 wyjdzie gdzieś marzec/ kwiecień 2024r. W każdym bądź razie nie przynudzam już dłużej, miłego dzionka/ nocy :)

XOXO




Hailie Monet- Królowa MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz