Matteo
-Jak tam na treningu? - zapytał ojciec, odzywając się do mnie po raz pierwszy tego dnia chociaż już widziałem go z kilka razy tego dnia.
Taki już był. Tylko moje treningi go obchodziły. Nic więcej. Nie interesował się tym jak w szkole. Tylko piłka nożna. To i nic więcej.
-Chyba dobrze - odpowiedziałem przeczesując palcami mokre od potu włosy.
Mężczyzna wykrzywił usta w grymasie. Jego jasno niebieskie oczy zlodowaciały i wbiły we mnie nieprzyjemne spojrzenie.
-Chyba? - zapytał z pogardą - Kiedy grasz następny mecz? - zapytał znowu.
-Jakoś dopiero za trzy tygodnie albo może miesiąc. Nie jest to jeszcze ustalone - odpowiedziałem.
Ojciec przez chwilę się nie odzywał i zaciekle nad czymś myślał. Aż bałem się co powie.
Proszę, niech coś mu wypadnie...
-Przeciwko kim gracie? - przerwał ciszę.
Przełamałem gulę w gardle, po czym westchnąłem:
-Bloody Hawks.
Zacząłem modlitwę.
Znów nastała chwilowa cisza, którą szybko przerwał:
-Postaram się być. Masz pokazać kto jest królem.
Spojrzał na mnie swym lodowatym wzrokiem po czym wstał i ruszył w stronę wyjścia.
Miałem nadzieję, że coś jednak mu wypadnie. Że będzie musiał wyjechać znów do swojej drużyny. Że po prostu nie będzie go na meczu.
Na wakacjach nie było go w domu, bo wyjechał, więc opuścił dość sporo moich meczy. Byłem z tego zadowolony. Grałem praktycznie bez stresu. Nie czułem sobie tego pełnego pogardy spojrzenia. Nie musiałem się martwić czy wygram czy nie. Chociaż ja zawsze wygrywałem. Kochałem piłkę i nigdy się nie poddawałem. Dawałem z siebie wszystko, więc jeśli w jakimś przypadku przegraliśmy to na pewno nie z mojej winy.
Starcie z Bloody Hawks miało być czymś trudniejszym, ale tylko trochę. To był dość dobry klub. Nasz też nie był gorszy. Royal Eagles były postrachem. To starcie mogło być mocne, ale byłem przekonany, że wygramy. Bo moim zadaniem byliśmy lepsi. Chociaż nigdy nie wiadomo.
Nie stresowałem się tym meczem tylko bardziej moim ojcem. Co bym nie zrobił... Przegrał czy wygrał... I tak będę przegrywem. Bo to mogłem zrobić inaczej niż zrobiłem. Zawsze dla niego byłem beznadziejny. Zawsze porównywał mnie do tych swoich piłkarzyków z Hiszpanii. A ja tylko jego zdaniem się przyjmowałem. Był dobrym trenerem, więc się znał.
Siedziałem przy stole w salonie myśląc nad tym wszystkim. Nie chciałem ojca na tym meczu.
A co jeśli przez niego coś serio spieprze?
Tak mogło być. Raz w życiu tylko mi się zdarzyło, ale i mogło się powtórzyć. Było to jakoś z trzy lata temu. Był wtedy mecz z jakąś drużyną. Nie była za dobra. Mój ojciec na nim był, a ja strasznie się tym stresowałem. Byłem dzieckiem, głupim bachorem. Byłem jeszcze do tego rozkojarzony, bo coś spieprzyłem i to tak strasznie, strasznie. Chyba wtedy się zamyśliłem i gdy ktoś podał mi piłkę spanikowałem i nie widziałem co mam robić. W mojej głowie pojawiło się milion myśli na raz. Zrobiło mi się duszno i miałem wrażenie, że zaraz się udusze. Moi przeciwnicy biegli w moją stronę, więc jeszcze bardziej spanikowałem. Bez żadnego namysłu wykopałem piłkę byle gdzie. Wpadła idelanie do kapitan przeciwnej drużyny, który kopnął ją do swojego kolegi, a ten mu później oddał i sczelili gola. Chociaż i tak potem się ogarnąłem i wygraliśmy ten mecz to potem przez kilka miesięcy musiałem słuchać wyzwisk ojca i tego jak bardzo się to za mnie wstydzi. Tak bardzo wtedy zabolały mnie jego słowa: Jesteś bezużyteczny! Zrobiłeś z siebie pośmiewisko... Było mi tak cholernie wstyd, że myślałem że zaraz z tamtąd wyjdę. Nie umiesz grać. W ogóle. Nie dziwię się, że nie jesteś kapitanem. Zastanawiam się w ogóle co ty tam robisz. Albo się ogarniesz albo nici z twojej kariery. Nie chcę robić z siebie pośmiewiska.
CZYTASZ
Forever im my Heart
Fiksi RemajaLilo Ross i Matteo Flores poznali się, gdy mieli po siedem lat. Mały Włoch nie za bardzo mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości, więc miła sąsiadka postanowiła się z nim zaprzyjaźnić. Im obu bardzo zależało na przyjaźni - tak właśnie myślała Lilo...