KOCHAJ LUB NIE...

213 12 201
                                    

Słońce. Słońce zachodzi i wschodzi. Nigdy nie zawodzi. Dlaczego więc rozpaczamy? Przecież i tak, prędzej, czy później, będzie lepiej.

Człowiek w głębi depresji, czy nawet zwykłego smutku nie widzi jednak świetlanej przyszłości. Osobie z boku łatwo jest ocenić świat w sposób zero-jedynkowy. Coś jest dobre. Albo coś jest złe.

Nie ma nic pomiędzy.

To kłamstwo. Jedno wielkie kłamstwo, bo na czarno-białych zdjęciach przecież dominują szarości. Wszystko i wszyscy mają swoje dwie strony. I to od nas zależy, czy chcemy je wszystkie poznać.

– Coś cię boli? – spytała Sabine, mierząc swoją wyraźnie markotną córkę wzrokiem.

Strasznie irytowało ją zachowanie nastolatki. Wiecznie albo była o coś obrażona, albo smutna. Kobieta już nie nadążała za jej nastrojami. W dodatku wciąż nie porzuciła tamtych absurdalnych marzeń. To już całkowicie podjudzało matkę, która czekała tylko aż jej córka w końcu "dorośnie".

– Mam po prostu gorszy humor – odburknęła dziewczyna.

– Gorszy humor – prychnęła. – Masz wszystko, czego ci potrzeba, a ty jeszcze śmiesz narzekać? Ludzie nie mają rąk i nóg, a ty mówisz, że masz gorszy humor.

Przykre jest to, że takie odpowiedzi słyszy właśnie większość młodszych ludzi. Bo przecież w tym pokręconym świecie nie można mieć dni słabości. Życie jest jak dżungla, zjedz, albo zostań zjedzonym. Święta zasada.

A kiedy pojawi sie iskierka nadzieji na to, iż może być inaczej, lepiej... Dorośli ją zgaszą. Tak po prostu.

Bo inni maja gorzej, a my dajemy ci wszystko.

Gdzie w takim razie wsparcie i zrozumienie?

To się nie zalicza do pojęcia wszystko. Nie w ich mniemaniu.

– Bo. Mam. Gorszy. Humor.

– Gdybyś tyle czasu nie poświęcała na te swoje głupawe rysuneczki, to miałabyś świetny humor.

– Ty...

– Dzień dobry wszystkim – Dupain-Cheng już miała powiedzieć coś, czego przez bardzo długi czas by żałowała, lecz przerwał jej to Diego, który właśnie przebudził się ze swojego głębokiego, niczym ten zimowy, snu. – Co tam mamy do jedzonka?

– Chęci do życia – syknęła Marinette, patrząc znacząco na rodzicielkę. – Przynajmniej ja je miałam, ale niestety ktoś je zjadł.

Zanim krew w żonie Toma zdążyła się zagotować, szesnastolatka zsunęła się z krzesła i ruszyła do wyjścia. Na swoje szczęście wcześniej już zdążyła uszykować się na lekcje, więc mogła spokojnie opuścić dom.

Szła cała nabuzowana, obrawszy kompletnie okrężną drogę do budynku szkoły. A to dlatego, że po prostu do pierwszej miała jeszcze prawie czterdzieści minut.

– Boże, kobieto, co się stało? – miała ochotę wrzasnąć, gdy po niedługim czasie dołączył do niej Ramirez.

– Nic.

– Przecież widzę – brunet przewrócil oczami. – Widzę więcej, niż ci się wydaje i widzę, jak wyglądają twoje relacje z matką.

– Nie – nastolatka gwałtownie się zatrzymała. – Ty. Nie wiesz. Nic!

– No to mnie oświeć, proszę bardzo – prychnął Hiszpan, zakładając ręce na piersi. Strasznie irytowało go to, że Dupain-Cheng nie potrafiła się na niego otworzyć. On wyżalał się jej ze wszystkiego, a ona? Wciąż twierdziła, iż go nie cierpi i lepiej, aby po drodze do szkoły przejechał go tir.

Let's rise to the stars ~ MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz