Rozdział 4

194 12 0
                                    

Ciepły wiatr owiał moje nagie plecy. Ciało zareagowało przyjemnymi dreszczami. Wyjąłem z ust papierosa, aby wypuścić dym papierosowy. Siedziałem na balkonie, pracując nad pracą dyplomową. Czwarty rok studiów był niemal za mną. Został mi tydzień na dokończenie licencjatu.

Moja praca licencjacka składała się z trzech etapów. Szkic budynku, projekt 3D i projekt w programie komputerowym. Oprócz tego musiałem to wszystko opisać na ponad sześćdziesiąt stron i przygotować się na potencjalne pytania komisji. Na razie kończyłem szkic budynku. Czyli byłem w dupie.

Spałem trzy godziny. Od lat śniły mi się koszmary, do których przywykłem. Ten jednak mnie pokonał. Dlatego nie mogąc spać o piątej rano siedziałem na balkonie, kończąc szkic. Potarłem nos, drugą ręką przytrzymując kartkę. Przede mną rozciągający się widok wschodzącego słońca budował nostalgię. Spojrzałem na niebo. Delektowałem się przyjemnym, świeżym powietrzem. Zagapiłem się na pomarańczowe chmury. Oderwałem się od widoku, wyczuwając metaliczny posmak na języku. Oderwałem się z letargu, kciukiem potarłem wilgotne miejsce. Na opuszku pozostała czerwona maź.

-Kurwa - syknąłem. Odchyliłem głowę do tyłu i wstałem z krzesła. Porzuciłem pracę i skierowałem się do łazienki po papier. Coraz częściej leciała mi krew z nosa. Zatamowałem ją, wsadzając w dziurkę złożony rulonik papieru toaletowego.

Odczekałem chwilę, przymknąłem oczy i oparłem ręce na umywalce. Westchnąłem raz, dłonią przecierają zmęczoną twarz. Jeszcze nie zaschnięta krew roztarła się po skórze, pozostawiając po sobie kującą w oczy smugę. Nienawidziłem tego odbicia. Tego swojego dobicia.

Obmyłem twarz zimną wodą, po czym wymieniłem przekrwiony papierek. Minąłem kuchnię, zabierając przy okazji butelkę wody. Opróżniłem połowę jej zawartości i wróciłem na taras. Spuściłem wzrok na pracę.

-Kurwa... - rzuciłem się w stronę stołu, gdzie leżała zakrwawiona kartka - kurwa, no nie - załamał mi się głos. Podniosłem ją, spoglądając na plamy pod słońce. Dwie nierównej wielkości kropki przesiąkły przez kartkę papieru -Pierdolę to, kurwa!

Odrzuciłem ją w głąb mieszkania. Usiadłem na krześle, chowając twarz w dłoniach.

-Panie Evans... - usłyszałem parszywy śmiech starej Jenkins. Ta wiedźmia o piątej nad ranem dokarmiała ptaki na balkonie. Jeszcze jej mi brakowało - takie słownictwo na dzień dobry? Starszy Evans nigdy...

-Jak widać mojego brata tutaj nie ma - wysyczałem, przerywając jej w połowie zdania - Najwyższy czas się z tym pogodzić, Pani Jenkins.

Nie pozwoliłem staruszce dojść do głosu. Zniknąłem w mieszkaniu. Podniosłem kartkę z projektem. Nie było czasu na robienie drugiego, więc musiałem naprawić już zaschnięte, bordowe kropki. Czas gonił mnie niemiłosiernie. Odnalazłem ołówek i zacząłem przekształcać niezgrabne plamy. Stworzyłem z nich projekt ogrodu, mimo że nie znałem się na tym. Domalowałem jeszcze podobnej wielkości drzewa, aby wszystko wyglądało spójnie. Chwyciłem kartkę w dłonie i odsunąłem ją na długość ramion. Spojrzałem na szkic, przygryzając wargę. Oczywiście, że plamy się odznaczały, lecz nie wyglądało to już tak źle.

Wstałem z kanapy, idąc prosto do łazienki. Oparłem dłonie o umywalkę, pochylając się. Przyglądając się swojemu odbiciu widziałem wszystko. Nie sypiałem co odznaczało się workami pod powiekami. Na bladych policzkach odznaczały się pojedyncze naczynia krwionośne a spojówki oczu były przekrwione. Zwiesiłem głowę, nie mogąc na siebie dłużej patrzeć. Wyjąłem zwinięty papier z z nosa, upewniając się, że krwawienie ustało. Namoczyłem ręcznik. Powoli czyściłem skórę z zaschniętej krwi.

Zirytowany założyłem szare dresy i luźną koszulkę. Zerknąłem na smartwatcha, sprawdzając godzinę. Wsunąłem na stopy białe Nike i wyszedłem z domu. Bieganie było moim sposobem na odstresowanie się. Los Angeles dopiero budziło się do życia. Założyłem słuchawki, puszczając z nich piosenki z albumu. Rozciągnąłem kończyny w krótkiej rozgrzewce, nie zwracając uwagi na głośne chrupnięcie w kolanach. Ruszyłem truchtem przed siebie. Zrobiłem dwa okrążenia wokół budynku, po czym wybiegłem na główną ulicę. Głośne bity piosenki leciały z głośników słuchawek, zagłuszając silniki samochodów i mój nierównomierny oddech.

Była Blaskiem Podczas Mroku (Dodatek: Blask i Mrok)| W TRAKCIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz